Spotkanie liderów strefy euro, które nie miało o niczym zdecydować, o niczym nie zdecydowało. Europejscy decydenci niewiele mogą zrobić w sprawie Grecji przed wyborami. Nie mają ruchu i muszą powtarzać żądania, by kraj ten trzymał się dotychczasowych ustaleń, bo jakikolwiek sygnał, że są skłonni się ugiąć, stanowiłby wodę na młyn radykalnie lewicowej partii Syriza i jej lidera Aleksisa Tsiprasa.
Nie sposób powiedzieć, jak potoczy się sytuacja w Grecji, jeżeli Tsipras rzeczywiście zdobędzie władzę. Jeżeli nie dojdzie do katastrofalnej w skutkach paniki bankowej, ten dramat może mieć jeszcze kilka aktów. Obu stronom zależy, by Grecja nie wyszła ze strefy euro.
Bardziej precyzyjnie określone są inicjatywy na rzecz walki z kryzysem. Jedna z propozycji – by UE promowała wzrost w podupadłych gospodarkach przez uruchomienie środków z funduszy infrastrukturalnych Europejskiego Banku Inwestycyjnego – już została zaakceptowana. Pozostaje dogranie kilku szczegółów technicznych, np. jak EBI ma w tej sytuacji utrzymać rating potrójnego A.
Z drugiej strony francusko-włoski pomysł paneuropejskich obligacji ma zerowe szanse powodzenia. Niemcy nie zaakceptują go przy tak wysokim zadłużeniu i deficycie, a niektóre kraje – w tym Francja i Włochy – nie notują przesadnych sukcesów w reformowaniu gospodarek. Według Niemców wysokie stopy procentowe w podupadłych finansowo krajach to jedyny sposób, by na nich wymusić zmiany.
Prawdziwą stawką na szczycie 30 czerwca będzie zwrot w stronę unii bankowej, w tym paneuropejskiego funduszu pomocowego i takiego systemu upadłościowego. Rozwiązałoby to kluczową sprzeczność stojącą u źródeł kryzysu, rozrywając związek między wypłacalnością rządów a wypłacalnością banków.