W stosunku do euro polska waluta umacniała się wczoraj piąty dzień z rzędu. Tak długą passę zwyżkową miała ostatnio na przełomie marca i lutego. Wówczas kurs euro w złotych spadł nieco poniżej 4,09 i znalazł się na najniższym poziomie od sierpnia ub.r. Teraz jest bliski przebicia tego poziomu. Wczoraj za euro w pewnej chwili było trzeba zapłacić mniej niż 4,10 zł. Złoty umacniał się także w stosunku do innych głównych walut. Frank szwajcarski kosztował chwilami 3,41 zł, także najmniej od marca br. Za dolara było trzeba zapłacić około 3,34 zł.
Aprecjacja złotego to głównie wynik oczekiwań złagodzenia polityki pieniężnej przez zachodnie banki centralne, co podsyciłoby zainteresowanie inwestorów ryzykownymi aktywami, do których zalicza się m.in. polskie obligacje. Ekonomiści wątpią jednak, aby ważne decyzje zapadły na kończącym się dziś posiedzeniu amerykańskiej Rezerwy Federalnej. Większe oczekiwania mają natomiast pod adresem Europejskiego Banku Centralnego, którego Rada Zarządzająca będzie obradowała w czwartek.
W ubiegłym tygodniu prezes tej instytucji Mario Draghi oświadczył, że zrobi ona wszystko co możliwe w ramach jej mandatu, aby uratować strefę euro. Na rynkach odczytano to jako zapowiedź wznowienia przez EBC skupu obligacji skarbowych lub kolejnej aukcji długoterminowych pożyczek dla banków komercyjnych.
– Obawiamy się, iż rozczarowanie bankami centralnymi może przynieść korektę i cel w postaci 4,15 zł za euro lub wyżej – napisali w komentarzu rynkowym analitycy banku Pekao. Podobnego zdania jest Marek Rogalski, główny analityk walutowy domu maklerskiego BOŚ. – Naruszenie przez kurs euro w złotych minimów z marca ub.r. wydaje się mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę ryzyko pogorszenia się nastrojów w drugiej połowie tygodnia. Według niego w połowie sierpnia euro znów może kosztować nawet 4,20 zł.