Rozmowa z prof. Stelmachem o polskim rynku sztuki

Rozmowa | Z profesorem Jerzym Stelmachem, kolekcjonerem, o niedomaganiach naszego rynku sztuki.

Publikacja: 31.01.2013 00:24

Rozmowa z prof. Stelmachem o polskim rynku sztuki

Foto: Fotorzepa, Pio Piotr Guzik

Rz: Jest pan uznanym kolekcjonerem sztuki. Jak ocenia pan krajowy rynek?

Jerzy Stelmach:

Nie wykształciły się u nas mechanizmy ekonomiczne, które występują na dojrzałych rynkach. Mówię o rynku sztuki, malarstwa, rzeźby, grafiki. Naszym rynkiem rządzi, często mam takie wrażenie, po prostu przypadek, a nie prawa popytu i podaży.

Na światowych rynkach w czasie kryzysu najrzadsze dobra luksusowe sprzedają się najlepiej. Dotyczy to na pewno najwybitniejszych dzieł. Wtedy tam padają kolejne rekordy cenowe. U nas ten mechanizm ekonomiczny się nie sprawdza. Przyczyną jest niski poziom rozwoju naszego rynku. Nadal jest na nim niewielu, w stosunku do potencjału gospodarczego kraju, sprzedających, pośredników w handlu i potencjalnych nabywców.

Jeśli chodzi o dzieła najwyższej klasy, to z obserwacji wynika, że jest na nie dwóch lub trzech klientów w kraju.

Powiedziałbym, że na naszym rynku sztuki kończy się okres NEP (nowej ekonomicznej polityki). Dopiero wykształcą się bardziej rynkowe mechanizmy. Jestem optymistą.

Antykwariusze od lat narzekają, że ludzie niedostatecznie interesują się sztuką, nie kupują jej.

Moim zdaniem  nie bardzo mają co kupować. Podaż jest wyjątkowo niska, a dobrych rzeczy spotyka się naprawdę niewiele.

Można by oczekiwać, że w atmosferze kryzysu niektórzy właściciele będą musieli sprzedać doskonałe dzieła, jakie kupili np. 20 lat temu.

Dlaczego się nie wyprzedają? Może dlatego, że wybitna sztuka postrzegana jest jako dobro o charakterze lokacyjnym. Pozbywanie się jej w czasach kryzysu jest nieracjonalne. Dzieła najwybitniejsze nie wracają do handlu może dlatego, że kolekcjonerzy zmuszeni kryzysem do wyprzedaży, z zasady najpierw pozbywają się obiektów najsłabszych lub średniej klasy. Najlepsze rzeczy zostawiają na czarną godzinę. Powstaje pytanie, czy rzeczywiście w ciągu ostatnich 20 lat na naszym lokalnym rynku było wystarczająco dużo rzeczy wybitnych i atrakcyjnych rynkowo?

Co może sprzyjać rozwojowi naszego młodego rynku?

Praktycznie nie istnieje na nim sztuka światowa. Nie budzi ona należytego zainteresowania. Na przykład wybitna dawna sztuka europejska, która ma charakter lokacyjny, nie funkcjonuje u nas w handlu. Zapewne dlatego do branży antykwarycznej w naszym kraju nie wszedł obcy kapitał. Rynek może się rozwinąć, kiedy otworzymy się na kupowanie sztuki europejskiej.

W kraju przybywa ludzi zamożnych. Słyszę coraz częściej,  że gotowi są kupować zachodnią sztukę o uniwersalnej wartości, której ceny kształtuje globalny rynek. Zbudujemy rynek, gdy pojawią się na nim nowi uczestnicy. Jeśli jest produkt, czyli sztuka światowa, a nie ma odbiorcy, to rynek jest mały.

Niewielkie zainteresowanie budzi u nas fotografia artystyczna, która jest powszechnie kupowana na świecie. Otwarcie się na nowe  dziedziny sztuki mogłoby być impulsem do rozwoju rynku. Jesteśmy otwarci, np. gdy chodzi o korzystanie z ofert globalnego rynku kapitałowego. Natomiast w handlu sztuką nasz rynek jest lokalny. Dlatego  sztuka polska, może czasem niesprawiedliwie, też ma lokalny charakter.

Ceny sztuki nie kształtują się na lokalnych rynkach, np. na Węgrzech, w Polsce czy nawet Portugalii, ale na wielkich aukcjach w światowych centrach finansowych.

W wywiadzie rok temu zgłosił pan konieczność powołania niezależnej firmy, rodzaju agencji ratingowej dla rynku sztuki. Kontrolowałaby np. prawdziwość cen podawanych po aukcjach, rekomendowałaby dzieła na podstawie przejrzystych kryteriów podlegających publicznej dyskusji.  Czy ktoś zgłaszał się do pana w sprawie tej propozycji?

Nikt. Nie dziwi mnie to. Proponowane zmiany zaburzyłyby spokój na naszym małym rynku. Mówiliśmy wtedy, że na każdym innym rynku inwestycyjnym w Polsce działa system kontroli i gwarancji. Na przykład na giełdzie jest komisja nadzoru. Różne transakcje możemy ubezpieczać. Na rynku sztuki mechanizmy kontrolne funkcjonują w ograniczonym stopniu. Na przykład eksperci, którzy decydują o autentyczności dzieł sztuki, najczęściej nie mają ubezpieczenia OC. To w praktyce komplikuje kwestie odpowiedzialności za pomyłki.

Jak ucywilizować zawód eksperta?

Zawód ten ma kluczowe znaczenie. Przybywa falsyfikatów, ponieważ od dawna brakuje w handlu dobrej prawdziwej sztuki. Zwłaszcza brakuje prac wysokiej klasy artystycznej, bo ich nigdy nie było wiele. Nie wykształciły się u nas  prywatne firmy eksperckie, poza firmą Art Konsultant Adama Konopackiego.

Problem polega nie tylko na częstym braku fachowości i rzetelności. Kluczowe znaczenie ma brak ubezpieczenia OC, które dyscyplinuje pracę eksperta. Tam, gdzie nie ma odpowiedzialności, trudno mówić o prawdziwym rynku. Oczywiście na Zachodzie też są problemy z falsyfikatami, ale tam przede wszystkim jest wyższa kultura prawna społeczeństwa. Ekspert musi ponosić odpowiedzialność.

Kto powinien dążyć do powołania takiej niezależnej agencji ratingowej?

Nabywcy, żeby zneutralizować zagrożenia. Nie będą do tego dążyć instytucje finansowe, banki czy firmy ubezpieczeniowe. Dla nich rynek sztuki w Polsce nadal jest czymś nowym, nieznanym. Jest to rynek  ryzykowny, dlatego u nas są poważne problemy nawet z ubezpieczeniem kolekcji. Stawki są przesadnie wysokie.

Z czego wynika wysokie ryzyko na tym rynku?

Kiedy inwestujemy w akcje, robimy analizę na podstawie racjonalnych przesłanek, np. wiemy, że spółka ma złoża ropy lub gazu, a surowce te drożeją. W przypadku inwestowania w sztukę nie ma tego rodzaju  ekonomicznych  przesłanek do analiz. To, że grupa antykwariuszy postanowiła, iż jakieś obrazy od dziś są najlepsze i będą tylko drożeć, to przecież tylko emocje...

Czy na naszym rynku trafiają się wybitne niedoszacowane dzieła cenionych artystów?

Tak i jest to wielka szansa dla kolekcjonerów. W ubiegłym roku sporo było takich obrazów. Nawet skorzystałem z tego. Latem na aukcji kupiłem wybitną pracę klasyka współczesności, mniej więcej za jedną trzecią rynkowej wartości. Jest to jeden z najlepszych obrazów tego artysty, jaki był kiedykolwiek w sprzedaży.

Dlaczego nie chce pan ujawnić szczegółów?

Właściciel obrazu może poczuć się oszukany przez dom aukcyjny. Dom aukcyjny może mieć irracjonalne pretensje do mnie, że podaję w wątpliwość jego wyceny. Każdy mógł to kupić. Oferta rutynowo była w katalogu i w Internecie.

—rozmawiał Janusz Miliszkiewicz

Jerzy Stelmach

, prawnik, filozof, kolekcjoner, profesor zwyczajny, kierownik Katedry Filozofii Prawa i Etyki Prawniczej UJ, doktor honoris causa uniwersytetów w Heidelbergu i Augsburgu.

Rz: Jest pan uznanym kolekcjonerem sztuki. Jak ocenia pan krajowy rynek?

Jerzy Stelmach:

Pozostało 99% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy