Na grudniowej aukcji, podczas której wyprzedawana była prywatna kolekcja, ceny były okazyjne i na sali licytowało aż 76 osób. Na krajowych aukcjach od bardzo dawna nie widuje się takiej liczby kupujących. Klienci licytowali również przez telefon. Oferowaliśmy 156 obrazów. Nie sprzedało się dwadzieścia kilka. Wszystko dzięki temu, że licytacja rozpoczynała się od tysiąca złotych, przy estymacji, czyli wycenie obrazu w wysokości 8–10 tys. zł. Niskie ceny podgrzewały emocje. Ostatecznie kupujący płacili niekiedy np. 20 tys. zł.
Skoro galeria gotowa jest wystawić obraz za 8 tys. zł, dlaczego właściciel godzi się na sprzedaż aukcyjną za połowę ceny?
Właściciele zauważyli nareszcie, że po 2008 r. krajowy rynek zatrzymał się z powodu nierealistycznych cen. Jaką właściciel ma korzyść z tego, że obraz wisi w galerii rok, dwa, trzy lata, bo cena jest za wysoka? W ubiegłym roku na krajowym rynku za 250 tys. zł sprzedano muzealnej wartości obraz Leona Wyczółkowskiego. Pierwotnie oferowano go za milion złotych. Po długim czekaniu, próbach sprzedaży na kolejnych aukcjach Wyczółkowski zmienił właściciela dopiero po istotnej korekcie ceny.
Dziś nabywcy naprawdę kalkulują, czy zakup jest opłacalny. Są to coraz częściej nowi klienci, młodzi ludzie, którzy mają przede wszystkim finansowe podejście do sztuki.
W Polsce przez lata panowało nieuzasadnione przekonanie, że obraz nigdy nie będzie miał ceny niższej od ceny zakupu.
Ludzie uwierzyli, że rynek antykwaryczny gwarantuje zyski. A przecież na giełdzie walory nawet najbardziej stabilnych, pewnych firm z różnych powodów ulegają przecenie. Na szczęście radykalnie zmienia się mentalność właścicieli obrazów. Wiedzą już, że potencjalny nabywca ich obrazu dzięki Internetowi w kilka minut porówna ceny lub znajdzie równorzędny obraz taniej.