O możliwości konfliktu walutowego zaczęło się po raz pierwszy mówić w 2010 r., kiedy Brazylia skrytykowała USA za osłabienie dolara poprzez prowadzenie polityki tzw. luzowania ilościowego. Głosy takie powróciły w ostatnich miesiącach, kiedy nowy rząd Japonii na czele z Shinzo Abe za cel wyznaczył sobie osłabienie jena, co miałoby pomóc w wyprowadzeniu kraju z deflacji.
Od września jen osłabił się o 20 proc. w stosunku do dolara. To wraz z dalszą niezwykle luźną polityką monetarną amerykańskiej Rezerwy Federalnej i innych liczących się banków centralnych wywołało ostrzeżenia ze strony krajów Ameryki Łacińskiej, Europy i Azji, że możliwa jest fala dewaluacji walut krajowych w celu poprawy konkurencyjności gospodarek.
Jak dotąd obawy takie wydawały się nieco przesadzone – w szczególności jen był w 2012 r. wyraźnie przewartościowany. Jednak eksporterzy z Ameryki Łacińskiej wzywają rządy do podjęcia interwencji w celu spowolnienia aprecjacji miejscowych walut, natomiast Korea Południowa podała, że rozważa podjęcie kroków w celu osłabienia napływu kapitału.
Wtorkowe wydarzenia nasilą takie obawy. Początkowo wszystko wyglądało dobrze. W wydanym oświadczeniu grupa G7 stwierdziła, że jej członkowie nie będą ingerować w kurs wymiany walut i że ich polityka fiskalna i monetarna jest i będzie skoncentrowana na realizacji celów krajowych przy użyciu wewnętrznych instrumentów. Minister finansów Japonii Taro Aso powiedział, że oświadczenie to pokazuje, iż G7 rozumie, że Tokio nie stara się manipulować kursem walutowym.
Rynki uznały to za zielone światło dla kontynuacji wyprzedaży jena, co spowodowało jego dalsze osłabienie wobec dolara. Jednak później agencja Reuters podała, cytując anonimowego przedstawiciela G7, że rynki błędnie zinterpretowały to oświadczenie i że sytuacja na rynku japońskiego jena budzi obawy. To spowodowało zamieszanie na rynku. Dolar osłabił się do poziomu 93,27 jena z 94,26 jena, co było znaczącym ruchem, a później jego kurs cechowała duża zmienność.