Chodzi o inicjatywę Polskiej Izby Ubezpieczeń (PIU), by poszkodowany w wypadku kierowca mógł sam zdecydować, czy wyceniać szkodę i wypłacać pieniądze z odszkodowania ma jego ubezpieczyciel, czy raczej zakład, w którym polisę wykupił sprawca wypadku. Ma to doprowadzić do sytuacji, kiedy ubezpieczeni nie będą się kierowali przy wyborze polisy wyłącznie ceną. Kryterium wyboru miałaby się stać renoma ubezpieczyciela, jakość obsługi i sprawność w likwidowaniu szkody.
Założenia tego projektu miały zostać przedstawione na przełomie stycznia i lutego, ale termin nie został dotrzymany. – Zakończono dopiero pierwszy etap prac projektowych: analizę doświadczeń z rynków ubezpieczeniowych krajów, gdzie istnieje bezpośrednia likwidacja szkód – tłumaczy przedstawiciel jednego z zakładów. – Wypracowano również założenia do różnych wariantów systemu, teraz skupimy się na szczegółach.
Brakuje zgody co do tego, jak ubezpieczyciele mieliby się ze sobą rozliczać, czyli mechanizmu refundowania wypłaconych odszkodowań. Nie wiadomo też, jak mają wyglądać relacje pomiędzy ubezpieczycielem a poszkodowanym, czyli metody postępowań likwidacyjnych. Nie mówiąc już o skutkach finansowych projektu dla poszczególnych firm.
Właśnie pieniądze są główną przeszkodą w przygotowaniu zmian. Część firm obawia się, że w wyniku wprowadzenia bezpośredniej likwidacji stracą klientów. Są też obawy, że może dojść do zawyżania kosztów i nadpłacania odszkodowań. PIU uważa, że rozliczenie ryczałtowe by temu przeciwdziałało, ale obawy pozostają.
– Mamy porozumienie regresowe, do którego przystąpili wszyscy rynkowi gracze, po co więc wypracowywać coś zupełnie nowego, lepiej rozszerzyć istniejący dokument – uważa przedstawiciel jednego z zakładów. Problem w tym, że w porozumieniu regresowym ubezpieczyciele zgodzili się na rozliczanie wzajemnych zobowiązań na podstawie rzeczywistych kosztów, a nie jak chce PIU – ryczałtowo. Poza tym górna granica rozliczeń to 5 tys. zł, co w przypadku szkód komunikacyjnych jest kwotą zbyt niską.