Bartosz Kokosiński: Obrazy pożerające rzeczywistość

Nie potrafię oddzielić, co wynika z umysłu, a co z serca – mówi laureat Kompasu Młodej Sztuki 2016 Bartosz Kokosiński.

Aktualizacja: 30.11.2016 18:35 Publikacja: 30.11.2016 18:00

Bartosz Kokosiński na tle swoich prac wystawionych w Galerii (-1) Centrum Olimpijskiego

Bartosz Kokosiński na tle swoich prac wystawionych w Galerii (-1) Centrum Olimpijskiego

Foto: Fotorzepa, Leszek Fidusiewicz

Rz: Po raz drugi znalazł się pan na czele Kompasu Młodej Sztuki. Czy ten sukces przekłada się na wzrost zainteresowania pana twórczością ze strony kupujących dzieła sztuki?

Bartosz Kokosiński: Kompas na pewno pomaga w ożywieniu zainteresowania komercyjnego. Osoby, które zgłaszają się dziś do mnie, nieraz wspominają, że widziały mnie w tym rankingu, co świadczy o jego realnym działaniu.

Wcześniej bardziej liczył się pan z gustami publiczności, a teraz już nie musi?

Trochę rzeczywiście tak było. Jeszcze na studiach wymyśliłem sposób na malowanie, który nazwałem „Kilka łatwych kroków do powstania obrazu". Ta prosta metoda miała odpowiedzieć na pytanie, jak namalować współczesny obraz. Właściwie każdy, kto miał aparat fotograficzny i komputer z programem graficznym, mógł go namalować. Początkowo był to projekt tylko dla kilku obrazów, które spodobały się różnym osobom. Kiedy to zauważyłem, zacząłem w tej stylistyce malować częściej i wstawiać te obrazy na aukcje.

To jaka jest ta uniwersalna receptura na współczesny obraz?

Wykonane zdjęcie przerabia się w programie graficznym za pomocą trzech filtrów, żeby efekt nie był całkiem mechaniczny. I upraszcza się formę do płaskich plam, malowanych w dziewięciu odcieniach szarości.

A sprawdzone, chwytliwe tematy?

Zaczynałem od portretów i zdjęć z mojego życia prywatnego. W obrazach aukcyjnych najbardziej pożądane były akty.

Teraz pan już nie musi tego wszystkiego robić.

Takich obrazów faktycznie już nie maluję.

Na obecnej pokonkursowej wystawie w Galerii (-1) w Centrum Olimpijskim PKOl oglądamy wyłącznie pana eksperymentalne prace.

Jedna z nich pochodzi z cyklu „Obrazów pożerających rzeczywistość", w którym używam realnych przedmiotów. Tutaj są to blaszane auta – zabawki z lat 70. Ze swojego dzieciństwa takich nie pamiętam. Te, które wkomponowałem w obraz-obiekt, znalazłem w Pradze w Czechach. Chętnie używam niemalarskich mediów. Drugi czerwony obraz z żywicy wygląda jak rozlana ciecz wisząca w pionie.

Ważniejszy jest dla pana eksperyment czy emocje?

To się dla mnie łączy. Nie potrafię oddzielić, co wynika z umysłu, a co z serca. Nie opowiadam w malarstwie historii, bardziej interesuje mnie samo eksperymentowanie. Włączam w tkankę malarską elementy rzeczywistości: obiekty, destrukty. W moich pracach tworzy ją więc nie tylko farba.

Pytam o emocje, bo przyznaje się pan do niszczenia niesatysfakcjonujących prac.

Zdarzyło mi się kiedyś użyć ognia i podpalić własne prace, gdy nie mogłem znaleźć właściwej formuły. I szukałem od nowa. Ale cykl „Zwęglone obrazy", wbrew tytułowi, miał zupełnie inne inspiracje. Odnosił się do pejzażu Śląska, gdzie dorastałem, jak i do wymazywania wizerunku, tak jak pali się zdjęcie.

Z kolei prace z cyklu „Skradzione" nawiązują do konkretnych dzieł klasyków malarstwa, np. do autoportretu Jana Cybisa, który wylepiłem z plasteliny. Jego malarstwo było mięsiste jak nałożone na płótno błoto, co skojarzyło mi się z plasteliną. Przez fizyczność pracy z tą materią czułem się bliżej jego malarstwa.

Działa pan na pograniczu sztuk. Myśli pan o sobie jako o malarzu czy rzeźbiarzu?

Nie mam potrzeby takiego definiowania i rozgraniczania. Obie te dziedziny od zawsze istniały razem. Przecież rzeźba często była malowana.

Ekonomia
W biznesie nikt nie może iść sam
Ekonomia
Oszczędna jazda – techniki, o których warto pamiętać na co dzień
Ekonomia
Złoty wiek dla ambitnych kobiet
Ekonomia
Rekordowy Kongres na przełomowe czasy
Ekonomia
Targi w Kielcach pokazały potęgę sektora rolnego
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku