Rynek sztuki i antyków w Polsce. Rozmowa z bibliofilem

Rozmowa z Markiem Potockim, bibliofilem, o tym, co można okazyjnie kupić na polskim rynku.

Publikacja: 10.01.2013 00:25

Rz: Zna pan zachodni rynek sztuki i antyków. Twierdzi pan, że nasz rynek rozwijał się dynamicznie do połowy lat 90., a później wzrost wyhamował. Czy rozwój krajowego rynku sztuki można przyspieszyć?

Marek Potocki: Można, ale po co? Blisko pół wieku rządów komuny w Polsce spowodowało, że została przerwana tradycja kupowania sztuki. Zanikł styl  życia w otoczeniu sztuki. Przed wojną typowy rejent w Krakowie kupował obrazy, ponieważ widział, jak wcześniej robili to jego dziad i ojciec.

W domu wspólnie naradzano się, gdzie obraz powiesić. Już dziecko wiedziało, że sztuka jest ważna. Było to przekazywane z pokolenia na pokolenie.

W PRL zabrakło osobistego przykładu. Dziś też są osoby, które kupują sztukę, ale jest ich proporcjonalnie mniej niż przed wojną. Tego nie da się odrobić z dnia na dzień. W Polsce nadal nie ma silnego, stabilnego mieszczaństwa. Młodzi Polacy są na dorobku. Kupują podstawowe rzeczy. Natomiast we Włoszech czy  w Hiszpanii młodzi ludzie z mieszczańskich rodzin zwykle nie muszą kupować domów, mieszkań czy obrazów, oni je po prostu dziedziczą.

Jak można by przyspieszyć rozwój rynku?

Polacy kupowaliby więcej sztuki, gdyby wzorem krajów  zachodnich istniały zachęty podatkowe. W ostatecznym rozrachunku zyskuje na tym państwo, bo prywatne kolekcje często jako dary trafiają do państwowych muzeów. Państwa dziś nie stać na zakupy dzieł sztuki, więc obywatele mogliby je w tym wyręczać.

 

 

Wyjechał pan z Polski w 1961 roku. Mieszkał pan w dziesięciu krajach, chyba najdłużej we Francji, a pracował w kilkudziesięciu jako przedstawiciel amerykańskich korporacji. Kto na zachodzie lokuje w sztukę nadwyżki finansowe?

Robią to osoby bardzo zamożne. Rynek jest stabilny i rozwija się, gdy sztukę kupuje nie tylko nieliczna grupa najbogatszych, ale przede wszystkim klasa średnia. Ludzie ci chcą mieć obrazy na co dzień w swoim otoczeniu. Grupa ta nadal w Polsce nie istnieje.

Moim zdaniem warto kupować to, co nam się podoba, a nie to, co rzekomo przyniesie największy zysk. Nie ma żadnej gwarancji, że konkretnie ten obraz, malarz lub nurt będą w określonym czasie zyskiwać na wartości.

Nasz krajowy rynek sztuki ma jakieś zalety?

W Polsce ceny dobrych obrazów lub antyków są istotnie niższe niż porównywalnych dzieł na świecie.

Dlaczego kupujemy tylko polonika?

Bo nie znamy języków w stopniu pozwalającym na swobodę wyboru. Nadal mało znamy świat i dlatego mamy niewielką skalę porównawczą, jeśli chodzi o codzienny styl życia obywateli innych krajów.

W ubiegłym roku w Krakowie okazyjnie, bo za cenę wywoławczą ok. 600 zł, kupiłem rzadkie  bibliofilskie wydanie „Ojca Goriot" Honoriusza Balzaka. Nakład wynosił 50 egzemplarzy. Mój egzemplarz ma numer 24. Jest to książka z pięknymi ilustracjami wykonanymi specjalnie do tej edycji. Ma piękną oprawę i idealny stan. Gdyby nie ja, spadłaby z licytacji pewnie dlatego, że jest po francusku. Książka ta w roku wydania musiała być bardzo droga, bo jest wydrukowana na pięknym, luksusowym papierze. Wszyscy w Polsce znają oczywiście Balzaka, ale czytają go w przekładzie.

Co na naszym rynku ma okazyjne ceny?

W Polsce można taniej niż na świecie zdobyć zabytkowe obcojęzyczne wydania. Tanio kupiłem np. XVII-wieczną edycję rękopisu z XIV wieku. Tekst dotyczy walki między Filipem Pięknym, królem Francji, a ówczesnym papieżem o majątek po Templariuszach. Kilkaset lat  zwlekano z wydaniem tego dokumentu, bo z jego powodu można było trafić do więzienia w Bastylii. Za książkę zapłaciłem 800 zł plus koszty oprawy, zdecydowanie mniej niż kosztowałaby na zachodzie.

Miesiąc temu na aukcji w Krakowie za sensacyjnie wysoką sumę 85 tys. zł kupiono pierwodruk „Sanatorium pod Klepsydrą" Brunona Schulza. Wcześniej za porównywalne egzemplarze tej książki płacono ok. 6 tys. zł. Jak pan to ocenia?

Byłem na tej aukcji. Książkę tę licytowano przez telefon. Nie chcę tego komentować. Wszędzie na świecie kolekcjonerów czasami ogarnia szaleństwo. Wyobrażam sobie radość właściciela książki, gdy nieoczekiwanie dostał taki majątek.

W Warszawie z kolei za 38 tys. zł sprzedano polską oprawę, a już cena wywoławcza 24 tys. zł wydawała się astronomiczna.

Ta oprawa była rzeczywiście ładna, wyjątkowa w Polsce. Być może nabywca liczy na to, że okaże się znakomitą inwestycją?

Jak pan skomentuje fakt, że na naszym rynku bibliofilskim drogo kupowane są herbarze, książki dotyczące gospodarki dworskiej, hipologii itp.

Prawdopodobnie przodkowie nabywców prowadzili dworskie życie, ale stracili domy i majątki. U nas herbarze są wyjątkowo drogie, ponieważ wydawano ich znacznie mniej niż np. w Niemczech, Anglli, Francji czy we Włoszech; w tych krajach zachowało się ich zdecydowanie więcej. Stosunkowo rzadki jest herbarz Duniczewskiego z 1758 roku. Dwa tomy liczą  tysiąc stron. Prawdopodobny nakład to 300 egzemplarzy.

Zgodzi się pan, że bibliofilstwo to najwyższa półka kolekcjonerstwa?

Najwyższą półką jest zbieranie drogocennych kamieni i najwartościowszego malarstwa. Jeżeli amerykański kolekcjoner wydał niedawno na „Krzyk" Muncha 120 mln dolarów, to proszę sobie wyobrazić, jakie procedury musiał najpierw uruchomić, żeby sprawdzić tę transakcję, sytuację prawną, oryginalność dzieła. Przecież bardzo często sami malarze wykonywali wiele autorskich wersji dzieła, byli kopiowani przez swoich uczniów lub swoje dzieci.

Posłużę się przykładem dotyczącym mnie osobiście. Mam obraz przedstawiający trzech jeźdźców grających w polo. Jednym z nich jest mój ojciec. Była to pierwsza drużyna polo w Polsce, złożona z czterech braci Potockich; na obrazie nie widać czwartego jeźdźca. Obraz sygnowany jest: Wojciech Kossak i przez lata z uwagi na temat uchodził za dzieło Wojciecha. Niedawno osoba, z której opinią się liczę, stwierdziła, że jest to obraz namalowany prawdopodobnie przez Jerzego Kossaka, syna Wojciecha.

Jerzy za życia ojca i po jego śmierci czasami podpisywał swoje obrazy jego sygnaturą, ponieważ za malarstwo Wojciecha płacono zdecydowanie więcej. Długo na ten obraz patrzyłem. Zgadzam się, że namalował go Jerzy, a nie Wojciech.

Pan się do tego przyznaje? Teraz ten piękny obraz będzie budził wątpliwości.

Dlaczego mam to ukrywać?

Teraz obraz jako dzieło Jerzego jest znacznie tańszy.

Obraz przedstawia mojego ojca. To dla mnie najdroższa pamiątka, której nie mam zamiaru sprzedawać. Obraz ten pozostanie w mojej rodzinie, trafi do mojego syna, z czasem do jego syna. Podaję ten osobisty przykład jedynie dlatego, żeby uczulić czytelników, jak ważne jest sprawdzanie autentyczności dzieł sztuki przed zakupem.

Wróćmy do bibliofilstwa.

Dariusz Pawłowski na studiach podyplomowych zorganizowanych przez Stowarzyszenie Antykwariuszy Polskich w Krakowskiej Szkole Wyższej im. Andrzeja F. Modrzewskiego napisał pracę o polskim współczesnym  bibliofilstwie. Jest tam wiele ciekawych rozmów z kolekcjonerami, m.in. obszerny wywiad z panem. Wniosek jest taki, że młodych bibliofilów jest niewielu.

Jest to smutne, ale niczego nie przyspieszajmy. Zresztą pan Dariusz Pawłowski jest młody. I to jest pocieszające.

— rozmawiał Janusz Miliszkiewicz

Marek Potocki

, ur. w 1938 r. W 1961 r. wyjechał do Francji. Pierwszy polski absolwent szkoły zarządzania INSEAD w Paryżu. Od 2000 r. mieszka w Polsce.

Rz: Zna pan zachodni rynek sztuki i antyków. Twierdzi pan, że nasz rynek rozwijał się dynamicznie do połowy lat 90., a później wzrost wyhamował. Czy rozwój krajowego rynku sztuki można przyspieszyć?

Marek Potocki: Można, ale po co? Blisko pół wieku rządów komuny w Polsce spowodowało, że została przerwana tradycja kupowania sztuki. Zanikł styl  życia w otoczeniu sztuki. Przed wojną typowy rejent w Krakowie kupował obrazy, ponieważ widział, jak wcześniej robili to jego dziad i ojciec.

Pozostało 93% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy