Po ostatnich strajkach pracodawcy walczą o zniesienie tzw. urlopu na żądanie, który podczas protestu wykorzystywali m.in. celnicy. Problemem są jednak także zwolnienia lekarskie, na które podczas protestu idzie część załogi. W ten sposób można sobie zapewnić wynagrodzenie za czas strajku – ten nie jest płatny. A przez pierwsze 33 dni choroby w roku za zwolnienia płaci pracodawca, później ubezpieczony dostaje zasiłek chorobowy z ZUS.
– Pracownicy omijają prawo i korzystają ze zwolnień lekarskich czy z urlopu na żądanie, by wymusić na pracodawcy spełnienie ich postulatów – ocenia Henryk Michałowicz, ekspert Konfederacji Pracodawców Polskich. – Mamy skomplikowane przepisy dotyczące rozwiązywania sporów zbiorowych. To trwa, więc ludzie biorą nagłe urlopy czy gwałtownie się „rozchorowują”, paraliżując pracę firmy – tłumaczy. Jego zdaniem pracodawcy zbyt rzadko korzystają z prawa do sprawdzenia zasadności zwolnień. Wielu nie wie o takiej możliwości, a inni starają się załagodzić konflikt, a nie go zaogniać.
– Mamy sygnały ze szpitali i przychodni, że pracownicy wykorzystują urlop i zwolnienia jako rodzaj strajku – przyznaje Małgorzata Rusewicz z Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan.
Tak było m.in. w kopalni Budryk. Niestrajkujący górnicy dostawali 60 proc. dniówki, a ci na zwolnieniu lekarskim 80 proc. I tak z 2,4 tys. załogi rozchorowało się ok. 700 osób (drugie tyle skorzystało z urlopów).
– Na co dzień na zwolnieniach przebywa u nas ok. 200 osób, jednak przy strajku w Budryku mieliśmy prawdziwą epidemię – przyznaje Katarzyna Jabłońska-Bajer, rzeczniczka Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Uważa jednak, że nie ma po co podważać opinii lekarzy. – Długi strajk był obciążeniem psychicznym, wzrosła liczba osób cierpiących m.in. na depresję.Przypadki „choroby strajkowej” zna też Kompania Węglowa, w której 17 grudnia odbył się dobowy protest ostrzegawczy. – To był tylko jeden dzień, więc nie badaliśmy tej sytuacji – przyznaje Zbigniew Madej, rzecznik KW.