Od dwóch dni na warszawskim parkiecie widać trochę więcej niż zwykle pieniędzy. Wczoraj obroty na całym rynku sięgnęły 1,73 mld zł. Dzień wcześniej przekroczyły 2 mld zł.
Wzrost aktywności inwestorów w połączeniu z rosnącymi cenami teoretycznie mógłby być odbierany jako zwiastun poprawy nastrojów. Mógłby, gdyby popyt rozłożył się w miarę równomiernie. Ale skupił się on na kilku spółkach, co nie wróżyło najlepiej. Mimo to wczorajsza sesja rozpoczęła się od mocnego uderzenia. WIG20 już na otwarciu zyskał 0,7 proc. Taki stan utrzymywał się mniej więcej do 14.30 naszego czasu.
Wtedy na rynek napłynęły informacje na temat stanu amerykańskiej gospodarki, które niestety nie pomogły akcjom. Okazało się, że liczba nowo zarejestrowanych bezrobotnych wzrosła bardziej, niż sądzono, natomiast wzrost gospodarczy w I kwartale był zgodny z oczekiwaniami. Po tych danych w dół poszły notowania na parkietach zachodnioeuropejskich, korygując o ok. 0,5 proc. wzrost z dnia. Spadły też notowania kontraktów na indeksy w USA.
Jednak reakcja GPW była niemalże paniczna, zupełnie jakby słabsze informacje z Ameryki dotyczyły Polski. W kilka chwil WIG20 spadł o prawie 2 proc. Do końca sesji nie udało się już wyprowadzić go nad kreskę. Ostatecznie stracił 0,9 proc. Wskaźnik mWIG40 spadł natomiast o 0,8 proc. Takie zachowanie wskazuje, że tak naprawdę w mizernym obrazie rynku nic się nie zmieniło, a nerwowe ruchy graczy dają dużo do myślenia. Warto też zwrócić uwagę, że o wiele spokojniej od nas zareagował europejski rynek emerging markets, na którym indeksy pozostały na plusie. Prawie 1,8 proc. zyskała też giełda w Rosji, gdzie płyną tak potrzebne Warszawie pieniądze graczy zagranicznych.
Wzmożonym obrotom na rynku kasowym towarzyszył bardzo duży handel kontraktami, co wskazuje, że za zachowaniem giełdy w ostatnich dwóch dniach nie stoją żadne fundamenty, lecz arbitrażyści.