Po serii spektakularnych porażek w sprawie unijnej polityki ekologicznej krajowym negocjatorom udało się wreszcie przełamać złą passę. Polacy pozyskali głosy Brytyjczyków i Niemców dla zmiany propozycji Brukseli dotyczącej nowej dyrektywy o promowaniu energii pochodzącej ze źródeł odnawialnych. Swoje poparcie nieformalnie obiecali Francuzi, Hiszpanie i przedstawiciele kilku mniejszych państw.
Spór dotyczy systemu handlu certyfikatami pochodzenia energii. Unia Europejska postawiła sobie ambitny cel rozwoju produkcji energii ze źródeł odnawialnych. Do 2020 roku udział energii zielonej – ze słońca, wody, wiatru czy biomasy – w zużyciu ogółem ma wynosić średnio 20 procent. Dla Polski limit wynosi 15 procent.
Komisja Europejska zaproponowała, by w realizacji tego celu pomógł system handlu świadectwami pochodzenia. Każde przedsiębiorstwo produkujące czystą energię dostawałoby zielony certyfikat, który potem mogłoby sprzedawać na unijnym rynku. Według KE taki system miałby w rynkowy sposób pomóc w rozwoju energii odnawialnej. Kierując się zasadami najniższych kosztów, produkowano by zieloną energię tam, gdzie to najbardziej opłacalne, bo jest np. tania siła robocza, tania ziemia czy też mocne wiatry pozwalają na postawienie elektrowni wiatrowej.
– Nie mamy nic przeciwko rynkowi. Ale skoro rynek, to po co administracyjnie wyznaczone w Brukseli cele? – mówi nam ekspert ministerstwa Środowiska. Polska się przestraszyła, że mechanizmy rynkowe spowodują wyciek zielonych certyfikatów z kraju. Przez to nie będziemy w stanie spełnić unijnych celów.
Nieoczekiwanie nasze wątpliwości podzieliły bogate kraje UE. Ich zdaniem proponowany przez Komisję system zachęci firmy do lokowania produkcji w krajach biedniejszych. Możliwość handlu certyfikatami utrudniłaby też rządom prowadzenie spójnych narodowych polityk wspierania czystej energii, z elementami ulg podatkowych czy gwarancji cenowych. – Nasza propozycja nie narusza krajowych systemów wsparcia energii odnawialnej – mówił w Luksemburgu wiceminister gospodarki Marcin Korolec. Wsparli go przedstawiciele Niemiec. – Kluczową sprawą jest, żeby każdy kraj członkowski wykorzystał swój narodowy potencjał do osiągnięcia unijnego celu – podkreślił niemiecki minister Michael Glos.