Różowe paski w londyńskim City

W centrum światowych finansów ruszyła wielka redukcja. Stąd nerwowe rozmowy wśród bankowców, w których powtarza się określenie ”pink slip” – różowy pasek. To informacja o zwolnieniu

Publikacja: 11.07.2008 03:40

Różowe paski w londyńskim City

Foto: Corbis

Z pałaców bankowych przy stacji Canary Wharf, gdzie pracuje 120 tysięcy brytyjskich bankowców, w tym roku ma odejść co dziesiąty. Tak mówią optymiści. Pesymiści uważają, że na tym się nie skończy. Rośnie liczba bezrobotnych fachowców.

Pod koniec kwietnia w Londynie pracy poszukiwało prawie 12 tysięcy specjalistów od bankowości inwestycyjnej. Jeśli pojawiają się jakieś oferty, to dla niższego, gorzej opłacanego personelu. A banki niemal codziennie podają kolejne korekty liczby zatrudnionych. Zawsze w dół. Tną banki, fundusze inwestycyjne, agencje ubezpieczeniowe i instytucje zajmujące się łączeniem i zakupami firm, a nawet fundusze wysokiego ryzyka, aktywne dzisiaj jak nigdy na rynkach surowcowych.

Tak miało być tylko do końca czerwca, bo instytucje finansowe chciały wyczyścić swoje księgi w pierwszym półroczu. Wątpliwym pocieszeniem dla zwalnianych może być fakt, że obecne redukcje są mniejsze niż w latach 2001 i 2002, kiedy pracę w City straciło 15 tys. finansistów. Wcale nie jest jednak powiedziane, że ten wynik się nie powtórzy.

Zdaniem Shauna Springera, szefa brytyjskiej agencji headhunterskiej Napier Scott Executive Search, już wkrótce między instytucjami finansowymi rozpocznie się prawdziwa wojna o talenty i pracowników, którzy mogą pracować wydajniej, niekoniecznie zarabiając krocie.

Dzisiaj najłatwiej o pracę w bankowości inwestycyjnej nie w starych centrach finansowych, ale w krajach arabskich. To tam będzie teraz eldorado

– To nasze szczęście, że zawsze zarabialiśmy mniej od Brytyjczyków, Niemców czy Amerykanów – cieszy się polski pracownik londyńskiego Merrill Lynch.

Wiadomo również, że ubiegły rok był ostatnim, kiedy wypłacano rekordowe nagrody i bonusy – łącznie instytucje finansowe wypłaciły za 2007 r. 13,2 mld funtów.

„Mumbaj, Szanghaj, Dubaj albo bye-bye” – to czarny humor prosto z City. Informuje jednocześnie, że najłatwiej o pracę w bankowości, jeśli jest się specjalistą od szybko rozwijających się rynków. Największy europejski bank HSBC miał straty w Europie, ale potężne zyski w Azji. Morgan Stanley otworzył biuro w Dubaju w marcu 2006 r. i cały czas przyjmuje tam ludzi do pracy. Podobnie Merril Lynch.

W tym samym czasie, kiedy w Canary Wharf i dzielnicy skupionej wokół londyńskiej Liverpool Street dzień w dzień ktoś dostaje różowy pasek, w regionie Zatoki Perskiej pracy jest aż nadto, bo bankowość inwestycyjna jest tam dopiero w powijakach. Jej przychody w ubiegłym roku wyniosły tylko 1,4 mld dol., tyle że były o 65 proc. większe niż rok wcześniej. Ekonomiści nie mają wątpliwości: z ropą czy bez ropy, to tam będzie teraz kolejne eldorado.

Bankowcy nie cieszą się w Londynie specjalnie sympatią. Cenione są natomiast ich tak wypchane portfele, że utrata pracy nie jest dla nich równoznaczna z pozbawieniem środków do życia. Często są wręcz obwiniani, że to oni sami wywołali własne trudności, pociągając za sobą resztę społeczeństwa. Paul Kenny, sekretarz generalny GMB, największego brytyjskiego związku zawodowego, apelował do rządu i napisał: „Nie może być co do tego jakichkolwiek wątpliwości, że elita multimilionerów, która dzisiaj rządzi City i sektorem finansowym, jest poza jakąkolwiek kontrolą, a jej polityka nie ma żadnego związku z tym, co się dzieje w gospodarce”.

Dla brytyjskiego handlu pesymistycznie zapowiada się koniec tego roku. Zazwyczaj przed Gwiazdką pracownicy City dostawali ogromne wypłaty albo zapowiedzi premii. Wtedy wydawali najwięcej na luksusowe auta, zakupy w słynnych butikach, podróże. To ich zarobki sprawiały, że Londyn przez lata był najdroższym miastem Europy. Kultura wypłacanych bonusów wręcz zachęcała pracowników banków do podejmowania większego ryzyka, bo wtedy nagrody były najwyższe. Teraz okazuje się, że to ryzyko było zbyt wielkie i w efekcie doprowadziło do finansowego kryzysu.

Na razie jednak przeszklone budynki Citigroup, Bank of America, HSBC są rozświetlone przez całe noce. Tyle że puby, które jeszcze rok temu były czynne do ostatniego gościa, często nawet do świtu, teraz pustoszeją przed północą. – Szybkie białe wino na stojąco po pracy i do domu, nikt nie chce wydawać pieniędzy – tłumaczy Shirley Customs z Citigroup. Często zostaje dłużej po pracy. – Dobrze jak szef widzi, że ktoś przykłada się do tego, co robi – tłumaczy.

Dla pracowników sektora finansowego powstało przy Canary Wharf luksusowe centrum handlowe. Tyle że teraz specjalistki od hedgingu raczej robią zakupy w Monsoonie czy Zarze, a nie w MaxMarze czy Hugo Bossie. Najlepiej zarabiający zamienili Harrodsa, Harveya Nicolsa i Selfridges na Asda, Tesco i Sainsbury’s. Pustoszeją sklepy z eleganckim obuwiem. Brytyjskie Konsorcjum Handlu Detalicznego zauważyło, że już w kwietniu sprzedaż spadła do poziomu najniższego od ośmiu lat. Maj był jeszcze gorszy, dane za czerwiec zostaną podane w najbliższych dniach.

– Tak naprawdę skutki kryzysu będą widoczne w następnej kolekcji wiosna/lato – uważa Stefan Lindeman, szef działu handlu detalicznego w magazynie „Grazia”. Projektanci zauważą wtedy, że ich klienci zaczną się kierować nie emocjami, tylko koniecznością zakupów. – Pytanie: „Czy to mi się podoba?” zastąpi praktyczne: „Czy rzeczywiście tego potrzebuję?” – dodaje Lindeman.

– Trzeba większego kryzysu niż obecny, a nawet głębszego niż ten w 1929 r., żeby kobiety zrezygnowały z wysokich obcasów – uważa Liz Jones, zastępczyni kierownika działu mody w „Guardianie”. Jej zdaniem jednak jest to bezapelacyjnie koniec czasów, kiedy o każdej porze roku nosiło się inną torebkę.

W niektórych ogródkach restauracyjnych na Canary Wharf trwa „bal na Titanicu” i w kubełkach z lodem chłodzą się butelki Veuve Clicquot Ponsardin (ponad 50 funtów za butelkę). Jednak okoliczne restauracje wyraźnie odczuwają rygory finansowe nakładane przez korporacje.

Deutsche Bank jako pierwszy wprowadził limit wydatków na lunch. Pracownicy otrzymali też inne wskazówki podpisane przez prezesa Josefa Ackermanna. Krótkie podróże pociągiem (do dwóch godzin) odbywa się drugą klasą. Służbowy lunch nie może kosztować więcej niż 52 funty na osobę, chyba że wcześniej zostały zatwierdzone wyższe koszty. Pracownicy, którzy z zamorskich placówek przyjeżdżają do centrali o świcie, nie będą mieli prawa do wynajęcia pokoju wcześnie rano, bo wiąże się to z dodatkowymi opłatami. Zaleca się im skorzystanie z prysznica i łazienki na lotnisku.

Jako anegdotę bankowcy opowiadają teraz historię, kiedy to pracownicy Barclays Capital wydali 44 tys. funtów na samo wino podczas uczty w słynnej Gordon Ramsay Petrus. Restauracja zachowała się wówczas z klasą i nie dopisała do rachunku potraw. Dzisiaj i Gordon Ramsay dostosował się do chudych czasów.

Goldman Sachs płaci rachunki za przejazdy taksówkami, ale tylko po 22 wieczorem, a w okólniku rozesłanym do pracowników pisze: „Maksymalny zwrot kosztów posiłku w bankowej kantynie to 10 funtów. Jednocześnie prosimy o zachowanie rachunku”.

Analitycy z rynku nieruchomości przewidują znaczny spadek ceny powierzchni biurowej w City. Analityk Morgan Stanley – Martin Allen uważa, że ceny spadną w City o 23 proc., w Docklands zaś o 17 proc. A agencja oceny wiarygodności kredytowej Moody’s obniżyła swój rating dla nieruchomości w City, bo popyt wyraźnie spada, za to podaż rośnie.

W Londynie tak naprawdę tylko rynek sztuki ma się dobrze. Jussi Pylkanen, szef Christies Europe, mówi, że drogie dzieła sztuki idą jak woda: – To żaden wskaźnik, ale dzień w dzień sprzedajemy dzieła sztuki po 500 – 100 tys. dol. Dzisiaj na świecie są ogromne pieniądze, a Londyn jest kosmopolityczny. A Japończycy bardzo chętnie kupują impresjonistów.

Trudniejsze czasy przyniosły wzrost liczby rozwodów w rodzinach bankowych elit. Jeśli żona miała zamiar rozstać się z mężem, robi to teraz, kiedy jest jeszcze majątek do podziału i nie widzi powodów do czekania, aby rodzinną fortunę nadgryzła recesja. – Kiedy widać, jak pieniądze ulatniają się przez okno, miłość wychodzi drzwiami – komentuje Mischcon de Reya, słynny prawnik z firmy, która rozwodziła między innymi księżnę Dianę i Heather Mills. Liczba takich rozwodów rośnie i nazywana jest indeksem szminki.

Jakichkolwiek kłopotów nie widać za to na London City Airport. Samoloty lądują i startują pełne, a British Airways planuje uruchomienie z tego lotniska bezpośredniego lotu do Nowego Jorku samolotem A320 wyłącznie z kabiną business class. Inni przewoźnicy przyglądają się z niedowierzaniem. Tylko biznes? W takich czasach? Ale wiadomo, że jeśli uda się British Airways, inni przewoźnicy będą chcieli powtórzyć sukces Brytyjczyków.

Jeszcze niedawno mówiono: kiedy Ameryka kichnie, Europa choruje na grypę. To prawda. Ale Kuwejt, Dubaj czy Arabia Saudyjska nawet nie czują dzisiaj łaskotania w nosie.

Z pałaców bankowych przy stacji Canary Wharf, gdzie pracuje 120 tysięcy brytyjskich bankowców, w tym roku ma odejść co dziesiąty. Tak mówią optymiści. Pesymiści uważają, że na tym się nie skończy. Rośnie liczba bezrobotnych fachowców.

Pod koniec kwietnia w Londynie pracy poszukiwało prawie 12 tysięcy specjalistów od bankowości inwestycyjnej. Jeśli pojawiają się jakieś oferty, to dla niższego, gorzej opłacanego personelu. A banki niemal codziennie podają kolejne korekty liczby zatrudnionych. Zawsze w dół. Tną banki, fundusze inwestycyjne, agencje ubezpieczeniowe i instytucje zajmujące się łączeniem i zakupami firm, a nawet fundusze wysokiego ryzyka, aktywne dzisiaj jak nigdy na rynkach surowcowych.

Pozostało 92% artykułu
Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Ekonomia
Dbamy o bezpieczeństwo przez cały czas życia produktu
Ekonomia
Zlatan Ibrahimović w XTB
Ekonomia
Nowe funkcje w aplikacji mobilnej mZUS
Ekonomia
Azoty złożyły pierwsze zawiadomienie do prokuratury