Z pałaców bankowych przy stacji Canary Wharf, gdzie pracuje 120 tysięcy brytyjskich bankowców, w tym roku ma odejść co dziesiąty. Tak mówią optymiści. Pesymiści uważają, że na tym się nie skończy. Rośnie liczba bezrobotnych fachowców.
Pod koniec kwietnia w Londynie pracy poszukiwało prawie 12 tysięcy specjalistów od bankowości inwestycyjnej. Jeśli pojawiają się jakieś oferty, to dla niższego, gorzej opłacanego personelu. A banki niemal codziennie podają kolejne korekty liczby zatrudnionych. Zawsze w dół. Tną banki, fundusze inwestycyjne, agencje ubezpieczeniowe i instytucje zajmujące się łączeniem i zakupami firm, a nawet fundusze wysokiego ryzyka, aktywne dzisiaj jak nigdy na rynkach surowcowych.
Tak miało być tylko do końca czerwca, bo instytucje finansowe chciały wyczyścić swoje księgi w pierwszym półroczu. Wątpliwym pocieszeniem dla zwalnianych może być fakt, że obecne redukcje są mniejsze niż w latach 2001 i 2002, kiedy pracę w City straciło 15 tys. finansistów. Wcale nie jest jednak powiedziane, że ten wynik się nie powtórzy.
Zdaniem Shauna Springera, szefa brytyjskiej agencji headhunterskiej Napier Scott Executive Search, już wkrótce między instytucjami finansowymi rozpocznie się prawdziwa wojna o talenty i pracowników, którzy mogą pracować wydajniej, niekoniecznie zarabiając krocie.
Dzisiaj najłatwiej o pracę w bankowości inwestycyjnej nie w starych centrach finansowych, ale w krajach arabskich. To tam będzie teraz eldorado