[b]RZ: W latach 1986 – 2005 miał pan swoją galerię w Paryżu. Jeździ pan po świecie, kupuje pan dzieła sztuki, stale prenumeruje pan katalogi światowych antykwariatów. Jak wygląda światowy rynek sztuki? Czy była już na nim taka faza, jak obecna, spowodowana kryzysem gospodarczym i finansowym?[/b]
Marek Mielniczuk: Podobną sytuację w 1991 roku przeżyłem we Francji. Francuzi to społeczeństwo niezwykle ulegające presji mass mediów. Przed 1991 rokiem prasa i telewizja zapewniały tam: kupujcie obrazy, bo to najlepsza inwestycja! W ten sposób napompowano balon cenowy. Dotyczyło to przede wszystkim malarzy żyjących, wciąż tworzących, zapewniających dopływ nowego towaru.
To było chore podejście do sztuki, typowa manipulacja. Dobrym tego przykładem jest dorobek malarza Bernarda Buffeta. Przed kryzysem 1991 roku jego każdy metrowy obraz kosztował minimum 500 tys. franków, a w czasach kryzysu ok. 200 tys. franków. Tak samo spekulowano obrazami abstrakcjonisty Georga Mathieu. Tam, gdzie była największa spekulacja, nastąpił największy spadek.
Pamiętam, jak gdzieś około 1990 roku do mojej paryskiej galerii wszedł klient i zapytał: „Niech pan mi powie, które obrazy za rok warte będą 50 proc. więcej?”. Odpowiedziałem, że gdybym wiedział, to na pół roku zamknąłbym galerię, wyjechał na Haiti i wrócił wtedy, kiedy obrazy będą już droższe. Nie należy wierzyć zapewnieniom sprzedawców, że to na pewno zaraz podrożeje.
Dziś we Francji właściciele dzieł sztuki wstrzymują się ze sprzedażą, bo nie mają pewności, że sprzedadzą obraz – według nich – za właściwą cenę. Obrazy bardziej trafiają do kolekcji, a mniej krążą po rynku.