Wyspa ma swoje zalety. Jest tu bezpiecznie. Nie trzeba zamykać domów ani samochodów. Wielu kierowców nie ma nawet prawa jazdy. – Nikt ich nie kontroluje, bo nie ma policji drogowej – wyjaśnia Cristina. – Patrole przyjeżdżają z Teneryfy tylko dwa razy do roku – na Boże Narodzenie i na Wielkanoc, kiedy jest najwięcej turystów.
Hierro jest nie tylko najmniejszą, ale i najmłodszą z wysp. Ma zaledwie milion lat. Jak pozostałe wyłoniła się z oceanu dzięki erupcjom wulkanów. Teraz wyspę tworzy... 800 wulkanów. – To największa liczba stożków na kilometr kwadratowy na całych Kanarach – zaznacza Cristina, dumna ze swej nowej małej ojczyzny.
Osiemset wulkanów to brzmi groźnie, ale nie ma się co obawiać. Ostatnia erupcja miała miejsce ponad 200 lat temu. Gdzieniegdzie widać klasyczne stożki, ale większość kraterów straciła już pierwotny kształt, zmurszała, jak pnie starych drzew. Trudno nawet się ich dopatrzyć w pejzażu. Pokryte zielenią, miejscami wyglądają wręcz jak zabawki, które dziecko schowało pod dywan.
Lawę najlepiej widać na południowo-zachodnim skraju wyspy. Tam gdzie postawiono latarnię morską. Czarno-brązowo-rude pole wulkanicznego tufu schodzi łagodnie w stronę morza. Roślinność tu skąpa, bo lawa jest jeszcze stosunkowo świeża, warstwa gleby cienka, a wody mało.
– Chodź, zabiorę cię do nieba – deklaruje Cristina. W ustach młodej, pięknej dziewczyny brzmi to szczególnie zachęcająco. Maszeruję więc pod górę za moją przewodniczką. Wulkaniczny żwir chrzęści pod nogami, wszystkie jego granulki wydają się tej samej wielkości, jakby powstały w fabryce i specjalnie zostały wysypane. Im bliżej szczytu wzniesienia, tym roślinność rzadsza. Z brązowego podłoża wyrastają karłowate krępe krzaki o zielonych jak wiosenna trawa igłach, naturalne bonsai.
Po drodze Cristina wyjaśnia mi, o co chodzi z tym niebem. Kiedy ostatnio zaprowadziła angielskich turystów na wzgórze, zakrzyknęli: Tu jest jak w niebie! I rzeczywiście ze szczytu Mirador de Jinama roztacza się niesamowity widok. Nad nami słońce i intensywnie błękitne niebo, pod nami strzępy białych obłoków, pomiędzy którymi widać panoramę półkolistej zatoki El Golfo. Wybrzeże amfiteatralnie schodzi tu do oceanu. Wygląda to tak, jakby jakiś wielkolud odgryzł kawał lądu. I odgryzł, chociaż nie wielkolud – 50 tysięcy lat temu region nawiedziło wielkie trzęsienie ziemi. Wstrząs spowodował oderwanie się i obsunięcie do wody jednej czwartej wyspy. Naukowcy szacują, że fala tsunami wywołana trzęsieniem musiała mieć 100 metrów wysokości i dotarła aż do Ameryki. W dole widać drogę prowadzącą wzdłuż wybrzeża, przykryte białymi płachtami plantacje owoców i warzyw, białe pudełka domów, granatowoszafirowe morze.