Wyspa na końcu płaskiego świata

Piękna, dzika, cicha i spokojna. Zapomniana, a raczej nieodkryta przez masową turystykę – taka jest Hierro, najmniejsza z Wysp Kanaryjskich. Przypomina nieco lekceważonego, lecz pełnego wdzięku, Kopciuszka.

Publikacja: 19.03.2009 18:00

Hierro

Hierro

Foto: Rzeczpospolita, Filip Frydrykiewicz F.F. Filip Frydrykiewicz

Zobacz zdjęcia

W archipelagu Wysp Kanaryjskich Hierro leży wysunięta najdalej na zachód. Nic dziwnego, że w starożytności uznawano ją za ostatni ląd na końcu płaskiego świata. Dalej była już tylko woda.

I dzisiaj znajduje się na uboczu światowego życia, jakie toczy się na sąsiednich wyspach. Tam tłumy turystów, hotele, baseny, dyskoteki, autostrady. Tu cisza i spokój. Dzika, naturalna przyroda. Przecież, żeby się dostać na Hierro, trzeba najpierw dolecieć do Teneryfy lub Gran Canarii, a później jeszcze płynąć promem lub lecieć kolejnym samolotem. Komu by się chciało? Ci, którym by się jednak chciało, nie pożałują.

Herrenos, czyli mieszkańców Hierro, nie jest wielu. Wyspa o powierzchni 269 tys. km kw. (siedem i pół razy mniej niż Teneryfa) liczy dziesięć i pół tysiąca mieszkańców (osiemdziesiąt razy mniej). – Ale tysiąc z tego to martwe dusze. Są wprawdzie tu zameldowani, ale żyją w Ameryce Południowej. Przyjeżdżają tylko na wybory – wyjaśnia mi Cristina. Cristina jest wyspiarką z wyboru. Pochodzi z północnej Hiszpanii. Jak mówi, tamtejsze tempo życia męczyło ją. Osiem lat temu przeniosła się więc na wyspę.

Wyspiarze żyją własnym, niespiesznym rytmem. Hodują kozy, owce i krowy, robią sery i wina, uprawiają na plantacjach ananasy i banany, łowią ryby. Niewielka część z nich żyje z obsługi turystów.

Wyspa ma swoje zalety. Jest tu bezpiecznie. Nie trzeba zamykać domów ani samochodów. Wielu kierowców nie ma nawet prawa jazdy. – Nikt ich nie kontroluje, bo nie ma policji drogowej – wyjaśnia Cristina. – Patrole przyjeżdżają z Teneryfy tylko dwa razy do roku – na Boże Narodzenie i na Wielkanoc, kiedy jest najwięcej turystów.

Hierro jest nie tylko najmniejszą, ale i najmłodszą z wysp. Ma zaledwie milion lat. Jak pozostałe wyłoniła się z oceanu dzięki erupcjom wulkanów. Teraz wyspę tworzy... 800 wulkanów. – To największa liczba stożków na kilometr kwadratowy na całych Kanarach – zaznacza Cristina, dumna ze swej nowej małej ojczyzny.

Osiemset wulkanów to brzmi groźnie, ale nie ma się co obawiać. Ostatnia erupcja miała miejsce ponad 200 lat temu. Gdzieniegdzie widać klasyczne stożki, ale większość kraterów straciła już pierwotny kształt, zmurszała, jak pnie starych drzew. Trudno nawet się ich dopatrzyć w pejzażu. Pokryte zielenią, miejscami wyglądają wręcz jak zabawki, które dziecko schowało pod dywan.

Lawę najlepiej widać na południowo-zachodnim skraju wyspy. Tam gdzie postawiono latarnię morską. Czarno-brązowo-rude pole wulkanicznego tufu schodzi łagodnie w stronę morza. Roślinność tu skąpa, bo lawa jest jeszcze stosunkowo świeża, warstwa gleby cienka, a wody mało.

– Chodź, zabiorę cię do nieba – deklaruje Cristina. W ustach młodej, pięknej dziewczyny brzmi to szczególnie zachęcająco. Maszeruję więc pod górę za moją przewodniczką. Wulkaniczny żwir chrzęści pod nogami, wszystkie jego granulki wydają się tej samej wielkości, jakby powstały w fabryce i specjalnie zostały wysypane. Im bliżej szczytu wzniesienia, tym roślinność rzadsza. Z brązowego podłoża wyrastają karłowate krępe krzaki o zielonych jak wiosenna trawa igłach, naturalne bonsai.

Po drodze Cristina wyjaśnia mi, o co chodzi z tym niebem. Kiedy ostatnio zaprowadziła angielskich turystów na wzgórze, zakrzyknęli: Tu jest jak w niebie! I rzeczywiście ze szczytu Mirador de Jinama roztacza się niesamowity widok. Nad nami słońce i intensywnie błękitne niebo, pod nami strzępy białych obłoków, pomiędzy którymi widać panoramę półkolistej zatoki El Golfo. Wybrzeże amfiteatralnie schodzi tu do oceanu. Wygląda to tak, jakby jakiś wielkolud odgryzł kawał lądu. I odgryzł, chociaż nie wielkolud – 50 tysięcy lat temu region nawiedziło wielkie trzęsienie ziemi. Wstrząs spowodował oderwanie się i obsunięcie do wody jednej czwartej wyspy. Naukowcy szacują, że fala tsunami wywołana trzęsieniem musiała mieć 100 metrów wysokości i dotarła aż do Ameryki. W dole widać drogę prowadzącą wzdłuż wybrzeża, przykryte białymi płachtami plantacje owoców i warzyw, białe pudełka domów, granatowoszafirowe morze.

Rozpoznaję też niewielki budynek nad samym oceanem. Trudno go stąd dostrzec, bo kolorem do złudzenia przypomina podłoże, na którym stoi. Nic dziwnego, wszystko na wyspie powstało z wulkanicznego ciemnoszarego tufu i jeśli nie zostało pobielone, wtapia się w otoczenie.

Budowla, której wypatruję, to hotel Punta Grande. Najmniejszy hotel świata, wpisany do Księgi rekordów Guinnessa. Cztery malutkie pokoje, osiem łóżek, dwie gwiazdki. Byliśmy w nim przed południem. Parter zajmuje restauracja, jej ściany zdobią mosiężne tabliczki z różnych statków świata, które zawijały na Wyspy Kanaryjskie. Na poczesnym miejscu widnieje solidny napis: „Stocznia Szczecińska 1966”.

Schodzimy ze wzgórza i zagłębiamy się w gęsty las jak z groźnej bajki. Frontera to najbardziej zielona część Hierro. Stare omszałe pnie, wybujałe paprocie, plątanina gałęzi, przez które ledwo przedostaje się światło dnia. Można by pomyśleć, że to pierwotna Puszcza Białowieska, gdyby nie to, że drzewa są tu o wiele niższe. Przeważnie to drzewa laurowe, jałowce i sosny kanaryjskie. Między innymi dzięki takim reliktom wyspa została objęta ochroną przez UNESCO jako światowy rezerwat biosfery.

Sosny kanaryjskie mają szczególną cechę. Nie poddają się łatwo ogniowi. Pożary na wyspach wybuchają często, pustoszą wtedy całe połacie lasów. Sosny wychodzą z tej próby zwycięsko – choć ich pnie są osmalone, a nawet nadpalone, wnętrza pozostają żywe. I już po roku drzewa znowu wypuszczają zielone gałązki.

Na Hierro krajobrazy zmieniają się jak w kalejdoskopie. Na południu pola lawy, w centrum zielone wzgórza z łąkami, a na północy ostre klify wpadające gwałtownie do oceanu.

Czarna lawa, wlewając się do wody, zastygła, tworząc przedziwne formy – długie pirsy lub ściany o ostrych krawędziach. Z czasem potworzyły się na brzegach rumowiska, niewielkie plaże z rudo-czarnym piaskiem lub naturalne baseny, w których można się spokojnie kąpać w morskiej wodzie.

Dookoła wyspy sterczą z wody rozsypane pojedyncze skały. Ludzie dopatrzyli się w nich znajomych kształtów. W El Golfo Cristina pokazuje mi głowę Neptuna w koronie. Ale są też: krokodyl, smok, dinozaur, dwa bawiące się słonie złączone trąbami czy nietoperz.

Następnego dnia ruszamy na spotkanie z... Bonanzą (Roque de La Bonanza). Tak nazwano naturalny kamienny łuk wystający z wody na wschodnim wybrzeżu. Jak wiele atrakcji wyspy najlepiej zobaczyć go z góry, z kolejnego punktu widokowego – Mirador de Las Playas. Podobnych Miradores jest więcej, ale najsłynniejszy to Mirador de la Pena, gdzie podziwiając widoki, można zjeść posiłek lub napić się kawy w oryginalnej, oszklonej restauracji, zaprojektowanej przez znanego artystę z innej wyspy – Lanzarote – Cesara Manrique'a (1919 – 1992).

Na ławkach obok wytwornej knajpy rozkładamy z Cristiną prowiant zabrany na wycieczkę. Na świeżym powietrzu jedzenie smakuje lepiej. A na kawę zjeżdżamy do stolicy wyspy Valverde, gdzie w stylowej knajpce barman podaje nam barraquito. W szklaneczce widać poszczególne warstwy napoju: na spodzie słodkie skondensowane mleko, wyżej mocną kawę, a najwyżej zwykłe mleko. Całość wieńczy plasterek cytryny i szczypta cynamonu.

Widać wyspiarze lubią słodycze, bo innym ich specjałem są quesadillas serowe, ni to drożdżówki, ni to babeczki. Zresztą Hierro ma też własne pyszne sery (queso de Herreno, krowi i kozi) i miód oraz lokalne (czytaj: dobrze smakujące tylko na wyspie) wina białe i czerwone. Na deser na wyspie spodziewać się możemy świeżego ananasa – Hierro jest największym producentem tych owoców na Kanarach.

– Mamy dwa skrzyżowania ze światłami, trzy tunele, trzy stacje benzynowe (zamykane na noc) i trzy apteki – wylicza Cristina, by dać mi pojęcie o wielkości i charakterze wyspy. – Lotnisko, na którym wylądowałeś, to drugie najmniejsze lotnisko na świecie, mniejsze jest podobno tylko gdzieś w Afryce. Mieliśmy kino, ale je zamknięto. Jest jeden szpital, ale lekarze specjaliści przyjeżdżają na dyżury tylko raz na miesiąc.

Dwa lata temu wydarzeniem, które zelektryzowało wyspiarzy, była wizyta... bociana. Bocian został na zimę. – Chodził po łące razem z miejscowym koniem – wspomina Cristina. Oto news na miarę Hierro!

Podczas gdy wizyta zabłąkanego bociana to coś niecodziennego, zupełnie codzienny widok stanowią krążące po niebie pustułki, najmniejsze drapieżniki z rodziny sokołów. Na polach i w zaroślach kryje się mnóstwo niedużych ptaków śpiewających. Ale największą atrakcją, by nie powiedzieć: sensacją wyspy są jaszczurki. Jaszczurki, które wyginęły. Tak się przynajmniej wydawało – od lat 40. XX wieku sądzono, że gady, które padały głównie ofiarą psów i kotów, zniknęły bezpowrotnie. Tymczasem w 1975 r. przypadkowo natrafiono na ostatnie pary w niedostępnych skalnych ostępach. Od tej pory naukowcom udało się odtworzyć populację lagartos gigantes.

Lagartos występują tylko na Hierro. Dorastają do 70 centymetrów, chociaż udało się wyhodować osobnika, który miał 103 centymetry. Część żyje teraz na wolności, kilka można zobaczyć w terrarium urządzonego w kamiennej wiosce skansenie. Siedzą nieruchomo na kamieniach. Trzeba zachować ciszę, by ich nie płoszyć. Kiedy do ich pomieszczenia wchodzi opiekun, zaczynają nerwowo biegać, szamotać się. Choć mężczyzna karmi je i dogląda od lat, boją się go. Zdarzyło się, że jedna odgryzła mu opuszek palca.

Innym reliktem i ewenementem przyrody Hierro są stare jałowce (sabinas). Oczom wędrowców przemierzających północno-zachodni kraniec Hierro ukazuje się zaskakujący widok drzew przygiętych koronami do ziemi. Pnie mają powykręcane, rozdarte, gałęzie rozwichrzone. Ich kora jak przysypana szarym popiołem. Przypominają pokonanych wojowników po dramatycznej walce. Jednak ich walka z żywiołem jest wygrana, rosną tu przecież setki lat. Nic dziwnego, że najstarsze z nich, zwane po prostu Sabiną, wyspiarze uważają za symbol całej wyspy. Co ciekawe jałowiec, zgięty w jedną stronę, przypomina naszą wierzbę rosochatą, tę z pomnika Chopina w warszawskich Łazienkach.

Kiedy słońce chyli się ku morzu, Cristina wiezie mnie jeszcze nad brzeg oceanu. W niewielkiej zatoczce przymocowano do skał chromowane drabinki. Wieczorne niebo przybiera pomarańczowo-fioletowy kolor, a wtedy ostre grudy lawy wydają się jeszcze czarniejsze. Choć to zima, temperatura powietrza ma około 20 stopni. Woda jest zaskakująco ciepła, choć na tyle chłodna, że daje ukojenie rozgrzanemu całodzienną wędrówką ciału. Na Hierro można odpocząć o każdej porze roku.

Zobacz zdjęcia

W archipelagu Wysp Kanaryjskich Hierro leży wysunięta najdalej na zachód. Nic dziwnego, że w starożytności uznawano ją za ostatni ląd na końcu płaskiego świata. Dalej była już tylko woda.

Pozostało 98% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy