Jak Szyc stał się Silnym

Łysy, napakowany blokers. Spojrzeniem wgniata w chodnik. Patrzy na nas z billboardów w całej Polsce. To Silny, nowe wcielenie Borysa Szyca w „Wojnie polsko-ruskiej” Ksawerego Żuławskiego, ekranizacji powieści Doroty Masłowskiej

Publikacja: 15.05.2009 01:04

Na planie filmu Ksawerego Żuławskiego „Wojna polsko-ruska”

Na planie filmu Ksawerego Żuławskiego „Wojna polsko-ruska”

Foto: Fotorzepa

W ogrodzie remontowanego domu, w prestiżowej przedwojennej dzielnicy Warszawy siedzi przede mną sympatyczny blondyn z wesołymi ognikami w oczach. Przed chwilą postawił na stole siaty pełne coli i fanty, kupione z myślą o wieczornym grillu ze znajomymi. Pośród butelek jest tylko jedna z wysokoprocentową zawartością. Gatunkowa, łagodna.

Borys Szyc, niespiesznie oganiając się przed majowymi muszkami, prezentuje – chcąc nie chcąc – imponującą budowę bicepsów.

– Ale brzuszek mam już normalnego faceta – mówi, śmiejąc się. Sięga po iPhona i przesuwając palcem po ekranie, otwiera katalogi próbnych zdjęć Silnego.

– Trochę troglodyta, co? – cieszy się z efektu wyrzeźbionej muskulatury i łysej glacy.

[srodtytul]Trzy miesiące tortur głodowych[/srodtytul]

Borys Szyc zazwyczaj zaczyna konstruowanie roli od wyboru butów, które determinują sposób chodzenia bohatera. – Teraz zaczęliśmy od ciała. To, że musiałem schudnąć, było oczywiste. Wynikało z opisu Silnego, który ma wygląd niebezpiecznego faceta. Ludzie się go boją. Pomyślałem, że jeśli już kogoś miałbym się przestraszyć, to nie sztucznie nadmuchanego wielkoluda, tylko faceta o wyżyłowanej, zwartej sylwetce. Szybkiego, nakręconego. Gościa, który w sekundę może powalić każdego na ziemię. A jak mu się patrzy w oczy – nie wiadomo, co myśli, o co mu chodzi i co za chwilę zrobi.

Przed wejściem na zdjęciowy plan aktor przez trzy miesiące trenował na siłowni. Każdego dnia po dwie godziny, oprócz niedziel. Ale podstawą fizycznej przemiany była dieta.

– Musiałem spalić tłuszcz. Darek Brzozowski, trener i dietetyk z klubu Sinnet, dowoził mi rano pięć pojemników ze specjalnymi daniami. Cały czas chodziłem głodny. Czekałem, kiedy miną trzy godziny, żeby otworzyć kolejny pojemniczek i połknąć jego zawartość. To było duże wyrzeczenie. Można to nawet nazwać torturami!

Ale Szyc tłumaczy, że miał motywację: producent zainwestował pieniądze, on zaś – swój czas.

– Kiedy zgodziłem się na film, nie mogłem dać ciała, bo to byłoby widoczne na ekranie. Trzeba było rzecz doprowadzić do końca. A jak się uda, człowiek jest z siebie dumny. Po trzech miesiącach stałem się Silnym. Przekonałem się, że nasze ciało zbudowane z atomów jest jak modelina. Jeśli zadziałać na nie siłą woli – zaczyna się formować, tak jak chcemy.

Aktor znany wcześniej z tego, że lubi balować, w czasie treningów i diety unikał spędów towarzyskich i śledzących go paparazzich. Po to, żeby nie spalić nowego wizerunku.

– Miało być totalne zaskoczenie. Efekt finalny zarezerwowałem dla widza. Moim sprawdzianem były spotkania z bliskimi i znajomymi. Zazwyczaj zszokowanymi. Córka nie reagowała na ubytek ciała, ale przestraszyła się, kiedy ściąłem włosy. Czuła się nieswojo w moim towarzystwie co najmniej kilka dni. Wtedy wpadłem na pomysł, żeby oswoić ją z łysą glacą przez zabawę. Klepała mnie po głowie jak Benny Hill swojego starszego łysego kolegę z planu. Było strasznie i śmiesznie zarazem.

Równocześnie zaczęły się próby ze scenariuszem.

– Razem z Ksawerym wyruszaliśmy na wojnę, tylko nie wiedzieliśmy, jaki jest nasz przeciwnik, jaką znaleźć na niego broń. Na początku się migałem, czułem niepewnie, co było widać i czuć. Wstydziłem się grać, bo nie wiedziałem, jak wypowiedzieć tekst, ten niesamowity monolog – nowomowę, karykaturę współczesnego świata młodych ludzi. Najbardziej się bałem, że zauważą to widzowie. Pod koniec treningu i diety, kiedy ogolono mi włosy, zafarbowano brwi i obcięto rzęsy, założyłem czerwony dres. I poczułem, że jestem w skórze Silnego. Było mi łatwiej mówić jego językiem. Znaleźliśmy tembr i ton głosu. Okazało się, że tekst trzeba wypowiadać frazą, myślą. Nie siekać go, nie szatkować. Nie aktorzyć. Liczył się tylko sens zdania. Najważniejsze były emocje Silnego. Słowa miały płynąć. To był klucz.

[srodtytul]Poemat menelski[/srodtytul]

Film „Wojna polsko-ruska”, tak jak książka, rozgrywa się w świadomości Doroty Masłowskiej, która gra w filmie siebie. Pytam aktora, jak czuł się w głowie pisarki.

– Pierwsze zdanie filmu „Najpierw ona mi powiedziała, że ma dwie wiadomości: dobrą i złą” dochodzi do mnie z przestworzy. Tam, gdzie można, opisy zostały zamienione na obraz. Generalnie jednak wszystkie monologi i dialogi są przeniesione z książki. Czasami, żeby zdynamizować narrację, Dorota opuszczała plan i wracała z nowym tekstem. Co nas zdziwiło, była za skrótami. Nie ingerowała w naszą pracę. To się rzadko zdarza autorom i daje w pracy większy luz. Ale język pozostał siłą filmu.

Czytając książkę, nie sposób nie pomyśleć, że zachowanie bohaterów da się opisać młodzieżowym „trzy razy p”. Piją, palą, pier... i jeszcze wciągają amfę.

– Silny ma tyle wad, tak są wyolbrzymione, że stał się karykaturą młodego, „prawdziwego” Polaka. Symbolem społeczeństwa. Jednocześnie nie jest jednoznacznie zły ani jednoznacznie dobry. Patriotyzm myli mu się z nacjonalizmem, trochę jak Młodzieży Wszechpolskiej. Ale ma też cechy pozytywne. To na pewno romantyzm i gotowość na poświęcenie w decydujących chwilach. Chociaż jest człowiekiem prostym, czuje, że globalizm i korporacje są propozycją nowego rodzaju niewolnictwa w ładnym opakowaniu.

Tytułową wojnę polsko-ruską aktor traktuje żartobliwie.

– Wszystko, co ruskie, kojarzy się Silnemu z tym, co najgorsze. To symbol stereotypów i naszej hermetyczności, która śmieszy w zderzeniu z wejściem do Unii Europejskiej. Jak widać, nie da się jednym traktatem otworzyć ludzkich umysłów.

Borys Szyc zaskakuje, mówiąc, że znajduje w Silnym pozytywne cechy.

– Na swoje potrzeby nazwałem film poematem menelskim. Silny kocha nad życie Magdę, z którą na początku po raz kolejny się rozstaje. Najbardziej lubię ten romantyczny motyw i zależało mi, żeby z językowej kloaki, jaką wypreparowała Masłowska, wyszła poezja. I to się udaje. Słowa i scenografia są dziwne, natomiast emocje – jak u wszystkich ludzi. To, że Silny kocha, tęskni, wpada w zazdrość, jest prawdziwe, czyste, nieprzekombinowane, instynktowne jak u zwierzęcia. Wszystko, co robi, wynika z pragnienia wolności. Kiedy orientuje się, że jest postacią z komiksu – chce się z niego wydostać. Walczy, chociaż wiadomo, że jest skazany na niepowodzenie przez niespełnioną, nieszczęśliwą miłość. I uwięziony w głowie Masłowskiej, z której nie może się wydobyć. Wystarczy, że autorka zamknie oczy albo zeszyt – i już wszystko znika.

Muszę zadać pytanie o młodą część naszego społeczeństwa żyjącą podobnie jak bohaterowie Masłowskiej – „od ściechy do ściechy amfetaminy”.

– Myślę, że gdyby Silnego grał Zbyszek Cybulski i kręcilibyśmy film w jego czasach, pewnie bohaterowie chlaliby wódę cały czas. Narkotyki są niemym bohaterem książki i filmu. Znakiem czasu. Niestety, Polska idzie z cywilizacyjnym postępem. Zmieniły się używki. Ciągle słyszymy, że jest mnóstwo prób przemytu, dilerów, zatrzymań. Ktoś musi te wszystkie przemycane i produkowane w Polsce dragi konsumować.

Film jest naturalistyczny.

– „Wojna polsko-ruska” jest odważna obyczajowo. Na pewno. Idzie ściecha amfy za ściechą. Są wymioty – wymioty kamieniami, i co wzbudziło największe zainteresowanie, moja rozmowa z członkiem, który jest widoczny na ekranie, kamerowany z żabiej perspektywy.

Trudno powiedzieć, że powieść Masłowskiej jest utworem religijnym, ale motyw Szatana przewija się często. I złowrogo ją kończy. – W filmie wejściem do piekła jest telewizyjny show, którego Silny staje się bohaterem. Jak się patrzy na wszystkie show, włącznie z moim w Polsacie, można powiedzieć, że to jest piekło. Z każdego można zrobić gwiazdę. Z kobitki, która udaje Angelinę Jolie, z pańci, która rodzi, sra lub umiera przed kamerami. Polska znajduje się jeszcze w przedszkolu tego medialnego piekła, ale wielu już pewnie myśli, że świat jest taki jak w telewizji czy Internecie, że to ciekawe, wartościowe i tak właśnie trzeba żyć. Jednak nie ma co histeryzować. W historii ludzkości szala zawsze przechylała się raz na stronę dobra, raz na stronę zła. Powieść i film można potraktować jako ostrzeżenie. Choć pewnie znajdzie się i taka grupa odbiorców, która zakrzyknie dumnie i wesoło: „O, nas pokazują!”. I stwierdzi, że ich życie można było jeszcze fajniej pokazać. Fajniej, czyli jeszcze większą degrengoladę.

Pytam, czy aktor zetknął się z ludźmi żyjącymi na krawędzi prawa.

– Gangsterzy lubią się kręcić koło show-biznesu. Żyją i myślą w sposób, który nie mieści się nam w głowach. Można się przestraszyć. Osobiście przybieram w różnych dziwnych sytuacjach pozę błazna. Trzeba reagować z humorem. Atakowanie abstrakcją jest naprawdę lepszą odpowiedzią na agresję i zło, niż okazywanie strachu.

To było widać na scenie Teatru Współczesnego w „Procesie” Kafki, gdzie Borys Szyc pokazał nową interpretację Józefa K.

– Zależało mi na tym, żeby nie był kolejną ofiarą totalitaryzmu. Chciałem go odciążyć od polityki i historii. Pokazać współczesnego zagubionego, rozedrganego faceta. Dlatego myślałem o bohaterach Woody’ego Allena. I stworzeniu iluzji, że Józef K. wcale nie musi przegrać. Stawia się, bo jest butnym, zapatrzonym w siebie egocentrykiem. To dzisiejszy singel, przedstawiciel klasy średniej, pracownik korporacji z klapkami na oczach. Nagle dostał po głowie. Proces go uczłowiecza. Zaczyna zauważać ludzi wokół siebie. Nabiera szlachetności. Z godnością przyjmuje śmierć.

[srodtytul]Pożegnanie z balem[/srodtytul]

Do roli Kruszona w telewizyjnym cyklu „Oficerowie” aktor przygotowywał się, ćwicząc z oddziałem antyterrorystycznym. – Nie mogę udawać gliny z Miami Vice, bo to są bajki. Jeżeli Kruszon jest wtyką policyjną do zadań specjalnych, musi być wyćwiczony i obsługiwać sprawnie broń. W takich rolach aktorstwo staje się piękną przygodą. Mogę doświadczyć życia innych. Ćwicząc na poligonie z antyterrorystami, dotknąłem ich życia – w ciągłej tajemnicy i stresie. Bez przyszłości. Ciągle muszą się spodziewać telefonu albo tego, że stracą pracę. Tak jak ja, nie mogą nigdy ustalić terminu wakacji. Przyjęli mnie dobrze. Nie jestem superskromny, ale też nie gwiazduję. Mam naturę Zeliga. Odnajduję się w każdej sytuacji. Jak wchodzę między wrony – kraczę tak jak one.

Wcześniej była „Symetria” kręcona w prawdziwym więzieniu na Białołęce.

– Tam też było wesoło. Reżyser Konrad Niewolski znał grypserę. O jego dawnych znajomych z więzienia, gdzie trafił przed laty, mówiło się, że mają przerwę w odsiadywaniu wyroku. Było wiadomo, że wrócą.

Czy po roli Kruszona Borys Szyc może liczyć na taryfę ulgową od policjantów?

– Na pewno nie wtedy, kiedy jechałem po alkoholu! – wybucha śmiechem, wspominając utratę prawa jazdy. Szybko poważnieje. – Nie było szansy na taryfę ulgową. „Fakt” zadzwonił na policję. Padłem ofiarą prowokacji tabloidu i swojej głupoty. IPN zajmuje się donosicielami z przeszłości, tymczasem rodzi się ich nowe pokolenie wykreowane przez subkulturę tabloidów i portali internetowych, które płacą pięć stów za donos na znane osoby. Do mojego nowego ogrodu też wsadzali ciekawski nos, ale górale remontujący dom ich pogonili.

Swoją legendę imprezowicza Borys Szyc uważa dziś za przebrzmiałą.

– Kiedyś lubiłem być w centrum uwagi. Jak ludzie tańczyli, musiałem być na środku parkietu. Jak szedłem na koncert, źle się czułem na widowni, marzyłem o scenie. Starałem się każdego rozśmieszyć, każdemu się przypodobać, z każdym się przyjaźnić. Przewartościowałem się przed trzydziestką. Zrozumiałem, ile czasu zmarnowałem niepotrzebnie na bzdury. A może potrzebnie, bo w moim zawodzie każde doświadczenie jest przydatne. Na pewno zmieniłem tryb życia. Pogodziłem się ze sobą. Nie pojawiam się publicznie tam, gdzie nie muszę. Spotykam się tylko z tymi ludźmi, którzy wnoszą do mojego życia coś wartościowego. W takich okolicznościach przyrody jak mój dom.

W ogrodzie remontowanego domu, w prestiżowej przedwojennej dzielnicy Warszawy siedzi przede mną sympatyczny blondyn z wesołymi ognikami w oczach. Przed chwilą postawił na stole siaty pełne coli i fanty, kupione z myślą o wieczornym grillu ze znajomymi. Pośród butelek jest tylko jedna z wysokoprocentową zawartością. Gatunkowa, łagodna.

Borys Szyc, niespiesznie oganiając się przed majowymi muszkami, prezentuje – chcąc nie chcąc – imponującą budowę bicepsów.

Pozostało 96% artykułu
Ekonomia
Witold M. Orłowski: Słodkie kłamstewka
Ekonomia
Spadkobierca może nic nie dostać
Ekonomia
Jan Cipiur: Sztuczna inteligencja ustali ceny
Ekonomia
Polskie sieci mają już dosyć wojny cenowej między Lidlem i Biedronką
Ekonomia
Pierwsi nowi prezesi spółek mogą pojawić się szybko
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił