Zwierzęta wodza Pilane

Lwy, żyrafy, bawoły, słonie, hipopotamy, nosorożce, żółwie – będąc w RPA, nie musimy jechać do słynnego Parku Narodowego Krugera, by zobaczyć dziki zakątek Afryki. Wystarczy wybrać się do Parku Narodowego Pilanesberg

Publikacja: 22.05.2009 01:07

Pilanesberg Game Reserve to dawne tereny podmiejskie i pola uprawne

Pilanesberg Game Reserve to dawne tereny podmiejskie i pola uprawne

Foto: ONS

Do Pilanesberg Game Reserve najlepiej przyjechać z samego rana, kiedy nie ma jeszcze ludzi, a zwierzęta dopiero się budzą. Wjeżdżam wypożyczoną toyotą na wąską asfaltową drogę, już po kilkuset metrach trafiam na pierwsze jezioro i punkt widokowy. Pusta rozległa tafla wody, z której kilkadziesiąt metrów przede mną wystawia głowę hipopotam, potem następny. Spoglądam w dół – kilkanaście żółwi pływa obok pomostu, pewnie przyzwyczajone do turystów, którzy dokarmiają je wbrew przepisom. Tym razem się zawiodły.

Gdy się wycofuję, spotykam strażnika. – Kilka tygodni temu lwica zaatakowała tutaj ludzi. Niedaleko tego jeziorka urodziła małe i trzeba było zamknąć wejście na jakiś czas. Teraz jest chyba bezpiecznie, ale niech pan uważa – mówi.

Opuszczam punkt widokowy, wsiadam w samochód i odjeżdżam w poszukiwaniu lwów, nosorożców, krokodyli, panter i innych ciekawych okazów.

[srodtytul]Mokre hamburgery i głodne żółwie[/srodtytul]

Park Narodowy Pilanesberg to miejsce pełne skrawków historii RPA, atrakcji dla miłośników zwierząt i przyrody, a także zbieraczy fascynujących szczegółów z dziejów ziemi sięgających nawet 1200 milionów lat wstecz. Jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku obszar, który dziś zajmuje 572 kilometry kwadratowe, był częścią homelandu Bophuthatswana. Homelandy to tereny oddane czarnym przez władze RPA na mocy ustaw stanowiących system apartheidu, na których rządzili szefowie lokalnych plemion. Tereny te były odcięte od świata białych i rządziły się własnymi prawami. Pilanesberg był niewielkim miastem otoczonym polami uprawnymi.

Pod koniec lat 80. ówczesny prezydent Bophuthatswan Lucas Mangope postanowił zasiedlić teren dzikimi zwierzętami i w ten sposób dać podstawy do rozwoju przemysłu turystycznego w regionie. 50 hodowców bydła zostało wysiedlonych, a miasto Pilanesberg wyburzone. Jednym z niewielu śladów po nim pozostaje budynek sądu miejskiego, który pod nazwą Pilanesberg Centre służy dziś turystom jako restauracja i centrum obsługi zwiedzających park.

Niestety, jak się przekonuję podczas przerwy śniadaniowej, restauracja jest beznadziejna. Serwuje wyłącznie wilgotne hamburgery na gliniastym chlebie i kilka nienadających się do picia rodzajów kawy z automatu.

Z zazdrością patrzę na dzikie świnie nurzające się nieopodal w błocie albo zebry pasące się na trawie i na pewno czerpiące z tego większą przyjemność niż ja i kilku turystów ze śniadania. To moje pierwsze i ostatnie złe doświadczenie kulinarne w RPA, kraju, w którym jedzenie i wino są zwykle wyśmienitej jakości.

Na dokładkę, po dotarciu na parking stwierdzam, że samochód ma wgniecione tylne drzwi. Jakiś sąsiad turysta musiał wbić się w mój pojazd, cofając swój. Zapomniał przy tym zostawić jakiś kontakt, bym mógł ewentualnie obciążyć go kosztami naprawy samochodu.

Uff, nie ma jeszcze 9 rano, a ja widziałem już hipopotamy, zebry, różne rodzaje antylop, delektowałem się widokiem dzikich świń, uciekłem sprzed paszczy lwicy broniącej małych (tak przynajmniej myślę o rozmowie ze strażnikiem) i padłem ofiarą jakiegoś durnia, który nie umie cofać samochodem. Ale ja go znajdę, choćbym miał przejechać cały park wzdłuż i wszerz, co i tak było moim celem.

[srodtytul]Operacja „Genesis”[/srodtytul]

Po włączeniu homelandu Bophuthatswana w granice administracyjne RPA Park Narodowy Pilanesberg stał się jednym z najczęściej odwiedzanych atrakcji turystycznych w kraju. Ciekawostką jest, że w przeciwieństwie do wielu publicznych miejsc w RPA park Pilansberg nie zmienił nazwy po upadku apartheidu, ponieważ pochodzi ona od imienia wodza Pilane, właściciela olbrzymich terenów rozciągających się dookoła parku. Pradziadek wodza Pilane walczył w wojnach burskich po stronie Brytyjczyków i mówiono o nim, że jest niewidzialny. Posiadłości w okolicach Pilanesberga to nagroda za zasługi, jakie oddał Brytyjczykom.

Park Narodowy Pilanesberg został otwarty dla w 1979 roku. To wtedy rozpoczęła się największa w historii RPA i jedna z największych na świecie operacji przesiedlenia zwierząt. 6 tysięcy zwierząt, głównie z Parku Narodowego Krugera na północnym wschodzie RPA, zostało przewiezione do Pilanesberga i wypuszczone na wolność w ramach operacji „Genesis”. Początkowo zwierzęta przebywały na ogrodzonym terenie 10 km kwadratowych, później mogły swobodnie poruszać się po całym parku. Do 1993 roku nie było tu lwów ani innych drapieżników. Dopiero po obaleniu apartheidu, w związku z gwałtownym rozwojem turystyki, z parku Etosha w Namibii, sprowadzono kilka lwów i panter. Dziś populacja lwów liczy 35 osobników, pantery nie rozmnażają się w Pilanesbergu z takim sukcesem.

W Pilansebergu są też liczni przedstawiciele pozostałej czwórki z afrykańskiej wielkiej piątki – bawoły, nosorożce (białe i czarne), słonie i lamparty. W parku żyje ogółem około 7 tysięcy zwierząt, w tym kilka gatunków antylop i małp, zebry, hieny, szakale, żyrafy, krokodyle, hipopotamy. Oprócz tego mieszka tu 360 gatunków ptaków, które najlepiej można zaobserwować z brzegów naturalnych i sztucznych zbiorników wodnych.

[srodtytul]Nos w nos z nosorożcem[/srodtytul]

Teoretycznie obowiązuje ograniczenie prędkości do 40 kilometrów, ale lepiej jechać wolniej, nawet 20 na godzinę, wtedy ma się większą szansę wypatrzenia zwierząt, które zwykle kryją się w wysokich trawach albo wśród drzew. Gdy na drodze stanie nosorożec, tak jak stanął przed moim samochodem, lepiej całkiem się zatrzymać. Po chwili na drogę wchodzi mały biały nosorożec, a za nim matka. Tak mi się przynajmniej wydaje, że to matka, bo mały biały nosorożec zawsze idzie przed matką. Jest nawet takie tutejsze powiedzenie: Dzieci zawsze prowadzą dorosłych do kłopotów. Podobno wzięło się właśnie z podglądania zwyczajów nosorożców.

W centrum parku na rozległej sawannie widać wszystko jak na dłoni: słonie, żyrafy, niezliczone antylopy i zebry. Kilkaset metrów przede mną – ogromne stado bawołów. Ich siłą jest liczebność: nawet słonie schodzą z drogi liczącej kilkaset sztuk bydła nawałnicy, która potrafi zmieść wszystko z powierzchni ziemi. Bawoły w stadzie potrafią zaatakować nawet grupę lwów. Tym razem nikt nie stoi im na ścieżce, przyglądam się tej niezwykłej demonstracji siły, po której zostają tumany czerwonego kurzu.

Niezwykłą atrakcją Pilanesberga jest unikatowy na skalę światową charakter geologiczny parku. W istocie cały teren jest osadzony na skałach alkalicznych i stanowi pozostałość po wygasłym wulkanie, który działał tu około 1200 milionów lat temu. Całość składa się z trzech koncentrycznych pasm wzgórz, które wyrastają z okolicznych nizin. Pilanesberg przetrwał lata erozji i dziś stanowi najwyżej położony punkt w okolicy.

Na silnie urozmaicony charakter roślinności parku wpływa fakt, że leży on w strefie między pustynią Kalahari i zarosłymi lasem nizinami zwanymi w RPA bushveld. Sprawia to, że w Pilansesbergu można spotkać obok siebie roślinność z kompletnie różnych porządków przyrodniczych. Występują tu 132 gatunki drzew i co najmniej 68 gatunków traw.

[srodtytul]Tanio, ale bez lwa[/srodtytul]

Od lat 90. Pilanesberg poszerza ofertę dla turystów. Jest atrakcyjny, bo leży w bliskiej odległości od Johannesburga i Pretorii (dwie godziny jazdy), jak również południowoafrykańskiej stolicy hazardu i rozrywki – kompleksu Sun City oddalonego od Pilanesberga zaledwie o kilka kilometrów.

Park przecina około 200 km bitych lub asfaltowych dróg, choć ciągle cała jego północna część pozostaje niedostępna dla ludzi.

Wjechać można, tak jak ja to zrobiłem, zwykłym samochodem osobowym, ale jeśli ktoś jest w grupie, warto pomyśleć o wynajęciu przewodnika i odkrytego samochodu, który gwarantuje lepsze widoki. Jak w każdym safari najlepsze rezultaty osiąga się bardzo wcześnie rano albo późnym wieczorem i w nocy. Niektóre gatunki, np. hieny czy lamparty, można obserwować niemal wyłącznie po zmroku. Dlatego warto przenocować w parku. Są tu i luksusowe pięciogwiazdkowe hotele, i pola kempingowe, w których można rozbić własny namiot lub zatrzymać się w schludnym, wyposażonym we wszelkie wygody domku.

Wjazd do parku własnym samochodem kosztuje zaledwie 80 randów (ok. 8 dolarów) za dzień. To niewiele, jeśli wziąć pod uwagę, że liczyć można na spotkanie wielkiej piątki i poznanie pięknego zakątka prawdziwej Afryki.

Po kilku godzinach krążenia po parku daję za wygraną – nie znajdę łobuza, który zdemolował mój samochód. Nie zobaczę chyba również lwa – koty w dzień zwykle śpią. Ale za to w drodze powrotnej trafiam nad kolejne jezioro pełne hipopotamów. Ciszę przerywa tylko ich parskanie i chlupot wody.

Do Pilanesberg Game Reserve najlepiej przyjechać z samego rana, kiedy nie ma jeszcze ludzi, a zwierzęta dopiero się budzą. Wjeżdżam wypożyczoną toyotą na wąską asfaltową drogę, już po kilkuset metrach trafiam na pierwsze jezioro i punkt widokowy. Pusta rozległa tafla wody, z której kilkadziesiąt metrów przede mną wystawia głowę hipopotam, potem następny. Spoglądam w dół – kilkanaście żółwi pływa obok pomostu, pewnie przyzwyczajone do turystów, którzy dokarmiają je wbrew przepisom. Tym razem się zawiodły.

Pozostało 94% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy