[b] Więcej publicystyki ekonomicznej [link=http://www.rp.pl/temat/449164__eko___.html]w piątkowym dodatku {eko+}[/link][/b]
Powoli odchodzą w zapomnienie czasy, kiedy to właśnie na biurowym papierosku można było się dowiedzieć absolutnie o wszystkim, co się dzieje w firmie. Nie tylko o nowych osobach czy zwolnieniach, ale także o biurowych romansach.
Z jednej strony coraz więcej ludzi rzuca papierosy – z powodu wzrostu cen i kampanii promujących zdrowy styl życia, ale z drugiej po prostu coraz trudniej palić w czasie pracy. Palarnia w biurze jest dziś prawdziwym luksusem. A nawet jeśli już pracodawca ją wykroi, to z reguły jest to mikrokomórka bez okna, w której aby zdobyć się na pobyt dłuższy niż kilka sekund, trzeba mieć nie lada samozaparcie albo być wyjątkowo zdesperowanym.
Nie pomagają też standardy budowania biur. Obowiązującym modelem są ogromne przestrzenie typu open space, pozwalające pomieścić większą liczbę osób. Trudno jest więc znaleźć miejsce z choćby odpowiednią wentylacją – o oknie można zapomnieć. Dlatego wystarczy w godzinach pracy przejść w okolicach biurowców, by zobaczyć palaczy stojących w ciasnych grupkach obok pełnych popielniczek. Przy warszawskim biurowcu Rondo1 w godzinach pracy przy drzwiach kłębi się istny tłum palaczy.
– My mamy specjalny taras, na którym możemy palić. Trzeba jednak uważać, bo drzwi mogą się zatrzasnąć i wtedy trzeba czekać na pomoc z wewnątrz. Raz trwało to nawet kilka godzin, bo wszyscy zdążyli już wyjść do domu – mówi Anna pracująca w jednej z czołowych firm doradczych. Palacze w tej firmie są jednak na cenzurowanym, bo co jakiś czas ktoś zapomina zamknąć feralne drzwi i szefowie np. o 2 w nocy dostają sygnał o uruchomionym właśnie w biurze alarmie. – Kończy się to dyscyplinującym mejlem z tematem „Drodzy palacze” – dodaje.