Gdyby dzisiaj Grecja nie miała kłopotów, nikt prawdopodobnie nie robiłby alarmu wokół kiepskich wyników gospodarek hiszpańskiej i portugalskiej. Ale inwestorzy szukają teraz najwyraźniej kolejnej ofiary. A rynki spekulują: Portugalia czy Hiszpania?
Mówi się już wręcz o kłopotach Club Med, czyli krajów położonych w basenie Morza Śródziemnego, przy czym na razie nikt nie zwraca uwagi za gigantyczny włoski dług publiczny sięgający 236 proc. PKB.
I Hiszpanie, i Portugalczycy jednak są w zupełnie innej sytuacji niż Grecy, bo nigdy nie fałszowali danych, kiedy starali się o przyjęcie do unijnej elity – eurolandu. Tyle że obydwa kraje popełniły ten sam błąd co Grecy. Po przyjęciu euro rozpoczęli wielkie programy inwestycyjne, bo z dnia na dzień pieniądze, jakie pożyczały, stały się znacznie tańsze. Także konsumpcja rosła znacznie szybciej niż PKB, spadało bezrobocie, wpływając na poprawę nastrojów społecznych. W Portugalii znalazło to odzwierciedlenie w zadłużeniu sektora publicznego, w Hiszpanii nadwyżka budżetowa zmieniła się w deficyt, który rósł niebezpiecznie.
Kiedy w Hiszpanii kryzys doprowadził do pęknięcia spekulacyjnej bańki na rynku nieruchomości, inwestycje w tej branży stanęły, co natychmiast spowodowało wzrost bezrobocia, które dzisiaj sięga 20 proc. Rząd tylko pogłębił kryzys na rynku pracy, zwiększając zasiłki dla bezrobotnych. Tym samym zniechęcił do poszukiwania jakiejkolwiek pracy, drenując kasę państwa. Laureat ekonomicznego Nobla Paul Krugman uważa, że to Hiszpania, a nie Portugalia, ani nawet Grecja jest dzisiaj największym zagrożeniem dla strefy euro. Hiszpańska minister finansów Elena Selgado obraziła się wówczas, mówiąc, że „Krugman nie rozumie Hiszpanii”. I wskazywała, że dług publiczny w tym kraju wynosi zaledwie 54,3 proc., czyli jest niższy niż połowa zadłużenia Grecji. Krugmanowi chodziło tutaj jednak nie o procenty, tylko o kwotę. Hiszpańska gospodarka jest czterokrotnie większa niż grecka, a zeszłoroczny PKB wyniósł 1,2 bln euro, a jej udział w PKB eurolandu to 11,8 proc. Przy tym według prognoz Międzynarodowego Funduszu Walutowego gospodarka hiszpańska będzie jedyną wśród dużych krajów UE, gdzie w tym roku wzrost będzie w najlepszym wypadku zerowy.
Pracy nie ma dziś ponad 4 mln Hiszpanów. W tej sytuacji Madryt musi całkowicie przebudować gospodarkę, tworząc kilka ośrodków wzrostu. A to jest kosztowne, zwłaszcza w sytuacji, kiedy konsekwentnie muszą być obsługiwane i spłacane wszystkie zobowiązania finansowe. Hiszpański rząd przedstawił co prawda plan ratunkowy i chce do roku 2013 obniżyć wydatki o 50 mld euro oraz zredukować deficyt budżetowy do 3 proc. Szybko jednak okazało się, że to nie wystarczy i cięcia muszą być głębsze. To z kolei zaogniło sytuację społeczną, rozpoczęły się protesty.