Po przerwie związanej z Bożym Ciałem krajowi inwestorzy – ci nieliczni, którzy nie zrobili sobie wolnego – wracali na rynek pełni wiary w dalszą poprawę notowań. Warszawa miała bowiem co nadrabiać po dość sporych zwyżkach obserwowanych w środę i czwartek w USA oraz w czwartek w Europie.
I pierwsze godziny piątkowych notowań rzeczywiście były udane. Większość akcji drożała, a główne indeksy rosły po ok. 0,5 proc. Niewiele działo się na rynku walut.
Była to jednak cisza przed burzą. Wywołali ją przedstawiciele władz Węgier, którzy otwarcie przyznali to, o czym wcześniej spekulowano – że powtórka kryzysu greckiego jest na Węgrzech nie tylko możliwa, ale i całkiem prawdopodobna. Skutek? Ponad 3-proc. spadek węgierskiego indeksu BUX, spore osłabienie węgierskiej waluty i skokowy wzrost kosztów ubezpieczenia się przed niewypłacalnością rządu w Budapeszcie. A także powrót niepokojów, że kryzys zadłużeniowy będzie obejmować kolejne gospodarki, już nie tylko strefy euro.
WIG20 po doniesieniach z Węgier znalazł się o ponad 1 proc. pod kreską i już się nie podniósł. Na koniec sesji stracił 2,1 proc. WIG spadł o 1,6 proc. Akcje sprzedawali głównie inwestorzy zagraniczni.
W międzyczasie spadki na światowych rynkach pogłębiły się za sprawą wyraźnie słabszych od oczekiwań informacji z amerykańskiego rynku pracy. Wprawdzie utworzono tam w maju najwięcej etatów od zakończenia recesji, ale niemal wyłącznie dlatego, że ponad 400 tys. osób przyjęto do pracy przy spisie powszechnym. Może to być sygnał, że gospodarka USA wcale nie radzi sobie tak dobrze.