La Mania nowa marka w modzie

Joanna Przetakiewicz, właścicielka marki La Mania, opowiada Joannie Bojańczyk, jak z impetem weszła na polski rynek mody. Ocenia czy Polki są wymagające i dziwi się, że rękawiczek nie opłaca się u nas szyć

Publikacja: 15.04.2011 04:06

La Mania nowa marka w modzie

Foto: ROL

Rz: Weszła pani jak burza ze swoją marką mody La Mania. Dwa huczne pokazy, sklep w Galerii Mokotów, sklep internetowy. Ogromny PR. Film reklamowy Ksawerego Żuławskiego z muzyką A.P. Kaczmarka.  Ma pani potężne zaplecze finansowe?

Joanna Przetakiewicz: Nie ukrywam, że to znacząca inwestycja. Staram się jednak zarządzać budżetem roztropnie, bo La Mania jest projektem długofalowym. Jeśli chodzi o reklamę, to proszę zwrócić uwagę, że przez pierwsze dwa miesiące nasz sklep działał bez rozgłosu, a sukienki sprzedawały się znakomicie. Co do filmu: powiedziałam Ksaweremu: nie utożsamiaj mnie z Kulczyk Holding, ja nie mam takich pieniędzy. Udało mi się wynegocjować rozsądną cenę, pewnie dlatego, że także Ksawery dostrzegł w projekcie coś atrakcyjnego.

La Mania to nie kaprys, to przemyślany projekt modowy, zbudowany na solidnych podstawach finansowych, ale także odrobinie szaleństwa i intuicji.

Jakieś liczby?

Taktowne kobiety o pieniądzach nie rozmawiają.

Jako kobieta biznesu ma pani duży rozrzut: od stomatologii do mody.

Od stomatologii przez restauracje! A z zawodu jestem prawnikiem.

Traktuje pani modę tylko jako biznes?

Nie tylko. Moda to wrażliwy na zmiany i ryzykowny biznes. Nastawiam się na długi okres zwrotu inwestycji, bo nie chcę niczego robić kosztem jakości. Ten segment rynku – zaprojektowanych, dobrze uszytych sukienek w przystępnych cenach – jest szalenie konkurencyjny.

Ale biznesplan był?

Oczywiście! Solidny, ale i ostrożny. Przyznaję, że nie liczyłam na taki sukces. Sprzedaż mnie zaskoczyła. Oczywiście przedwcześnie nie będę wyciągać wniosków. Na razie nie możemy nadążyć z produkcją.

Nie chcieliśmy gromadzić na początku zapasów, a potem sprzedawać na przecenach. Szyjemy kolekcje w fabryce Ipaco Zbigniewa Jakubasa, zakładzie o światowych standardach, który współpracuje z Jil Sander, Pradą, Paule Ka.

Nie mogę pstryknąć palcami i z dnia na dzień powiedzieć: doszywamy kolejne kilkadziesiąt sztuk.

W grudniu mogliśmy zarobić znacznie więcej, gdybyśmy byli przygotowani na tak fantastyczny zbyt. To  najlepszy miesiąc w handlu. 90 procent kolekcji sprzedało się bez przecen. Średnio na świecie sprzedaje się od 67 do 71 procent. W tym roku błędu nie powtórzę.

Czyli na modzie można zarobić. Wielkie zagraniczne marki zarabiają przede wszystkim na dodatkach, perfumach, kosmetykach.

To prawda. Torby i buty są miłością kobiet, moją zresztą też. Elegancki dodatek jest dziś publiczną deklaracją, formą komunikacji społecznej. Oczywiście, że chcemy też sprzedawać torebki i buty, ale to nie takie proste.

Zaczęłam badać teren, byłam w fabryce we Włoszech, gdzie wytwarzają torby dla Valentina, YSL, Prady. Ale u nich trzeba zamówić co najmniej 200 sztuk, każda po 300 euro.

To bardzo dużo. W moich dwóch punktach sprzedaży nie jestem w stanie sprzedać tych toreb w cenie, powiedzmy, 2 tysięcy złotych plus koszty. Poza tym trudno znaleźć w Polsce dobrych kaletników. Nie mamy fabryk, które mają odpowiednie nici, maszyny.

Zaprzyjaźniona stylistka Agnieszka Kornacka zrobiła prototyp torby z kartonu, bardzo prostej, typu torba na zakupy. Doskonałej, opracowanej co do milimetra. Powstawała dwa miesiące. Jak ją zobaczyłam uszytą ze skóry, załamałam się.

Pewien producent rękawiczek, u którego chciałam zamówić sporą kolekcję, powiedział, że to mu się najzwyczajniej nie opłaca. Nie do wiary!

Coś panią zaskoczyło przez te pierwsze miesiące działania sklepu? Jak kobiety reagują?

Uważam Polki za wyjątkowo piękne, piekielnie inteligentne i wymagające. Nie szukają rzeczy wyłącznie praktycznych, ale także pięknych i efektownych. Nie chcą jedynie koloru szarego i brunatnego. Coraz śmielej pytają o rzeczy białe, śmietankowe.

Ale pani klientką nie jest statystyczna Polka, która wydaje na ubranie 50 złotych miesięcznie.

Zdaję sobie sprawę z tego, jak wciąż płytki jest rynek mody luksusowej w Polsce. I dlatego do tego, co robię w La Manii, podchodzę z pokorą. Klientki są wymagające, nie tolerują kompromisów, jeżeli chodzi o jakość materiałów i szycia. Dlatego nasze tkaniny są tak drogie.

Ja muszę kalkulować koszty zupełnie inaczej niż np. renomowany dom mody, taki jak choćby Ralph Lauren. U niego cena na sklepowej półce to 21 razy więcej niż koszt wytworzenia konkretnej rzeczy.

Może tych tańszych rzeczy, bo Ralph Lauren ma wiele linii, bardziej masowe i bardziej luksusowe.

Tak, rzeczywiście. Ceny u niego wahają się od 15 euro za ubranka dla dzieci do 15 tys. za suknie wieczorowe. W tak wielkiej firmie jest przestrzeń do żonglowania kosztami i cenami. Na jednym tracą, na innym zarabiają. Dzieli nas przepaść. Dlatego nie nastawiam się na ogromny zysk. Bo wtedy albo ceny stałyby się nierealne dla polskiego średnio zamożnego klienta, albo musiałabym obniżyć jakość, czego nie mogę zrobić, bo stracę zaufanie klientek. Wolę, żeby ta inwestycja zwracała się dłużej, ale żeby to była marka, której nie będę się wstydzić.

Co jest najdroższe w kolekcji mody?

Materiały. Kupujemy je we Włoszech i Francji. Miałam zaszczyt  poznać pana Loro Pianę i jego firmę.

Tkaniny sprawiają także najwięcej problemów, nazwijmy to, strategicznych. Zanim powstanie kolekcja, każdą rzecz z osobna omawiamy z Magdą Butrym, projektantką. Potem  kolekcję z zespołem i z szefem sprzedaży. Ile sztuk, jaki kolor, jaka tkanina, ile jej zamówić.

A potem okazuje się, że jakiś model sprzedał się fenomenalnie, a my nie mamy już tego materiału. Przychodzi klientka i prosi o ten kolor, a my bezradnie rozkładamy ręce.

Kolory zimowe, kolory letnie, to się zmienia z sezonu na sezon.

Ale jest kilka podstawowych – biały, czarny, szary, kamelowy. Szanująca się firma musi je mieć w każdej kolekcji. Teraz, kiedy zwiększyłam produkcję, mogę sobie pozwolić na kaprys...

Złoty kombinezon z letniej kolekcji?

Nie, co innego. Mogę wybierać w jednej fabryce strukturę wełny, splot, gramaturę, a w innej farbować ją na wybrany kolor. Na to można sobie pozwolić tylko powyżej pewnych ilości. W kolekcji mamy już 115 modeli.

Ile czasu zajęło przygotowanie kolekcji?

Pół roku. Z zespołem kilku osób pracujących we wzorcowni. Z projektantką Magdą Butrym poznałyśmy się cztery lata temu, gdy kupiłam od niej pierwszą sukienkę. Mamy podobny zmysł estetyczny. Podobają nam się rzeczy proste, bez ozdób, lubimy materiały gładkie, matowe.

Zrobiła pani przedtem jakieś badania rynku?

Szczerze mówiąc, zdałam się na intuicję. Nasz rynek nie ma w ogóle takich danych, a przydałyby się.

Posłałam kilku młodych ludzi, którzy odwiedzili sklepy Deni Cler, Max Mara, Pinko, Lilla Moda. Mieli  się rozejrzeć po wystawach, cenach, ocenić rodzaj towaru, kolory. Potem analizowałam wyniki. Ale, szczerze mówiąc, niczego, poza ustaleniem poziomu cen, nie udało mi się dowiedzieć.

Jaka cena jest nie do zaakceptowania dla polskiego klienta?

Wyzwania rozpoczynają się powyżej 4 tysięcy złotych. Chyba że chodzi o suknię ślubną lub wieczorową. Ale bywa też, że coś wymaga wielkiej ilości materiału, a to bardzo, bardzo podnosi koszty.

Miałyśmy w głowach spódnicę w stylu boho, szytą z około 10 metrów jedwabiu, po 30 euro za metr. W tej cenie nikt jej nie kupi, a gdyby zrobić ją taniej, to straci charakter. Zrezygnowałyśmy z niej.

Powiedziała pani, że w kolekcji są rzeczy, jakie się pani podobają. Podobno strategia powodzenia w biznesie mody jest taka, żeby kierować się na masowy gust, nie własny.

Tak mówili mi Włosi, którzy w tym biznesie działają od lat. Ale ja wiedziałam, że albo będę robić to, co mnie samej się podoba, albo nie będę robić niczego.  Jednak dochodzą do mnie informacje zwrotne od znajomych, którym podoba się to samo, więc chyba jest nas więcej.

Miuccia Prada też robi praktycznie wyłącznie to, co podoba się jej samej. Podobnie Vivienne Westwood. Poznałam Pradę i mogę powiedzieć, że ona nosi to, co aktualnie jest w jej kolekcji. Od stóp do głów jest reklamą własnej firmy. A trzeba pamiętać, że Prada ma 60 lat. Tylko linia Miu Miu jest dla młodszych, bardziej awangardowych kobiet.

W Paryżu pokaz mody kosztuje co najmniej pół miliona euro. Sam pokaz, bez ubrań.

Karl Lagerfeld powiedział mi, że na swój ostatni pokaz mody w The Garden, gdzie była 80-osobowa orkiestra symfoniczna, wydał 10 milionów euro. Jednak firma Chanel, która jeszcze parę lat temu warta była 4 miliardy euro, teraz jest warta ponad 10. Moda jest w cenie.

Ubrania Chanel miałyby szansę na polskim rynku?

Nigdy w życiu. Ceny Chanel są porażające. Dla 99,9 procent Polek to abstrakcja. W Nowym Jorku widziałam przepiękną marynarkę, płatki naszywane na tiulu, nawet nie wieczorowa, popołudniowa. Gdy zobaczyłam cenę, poraziło mnie – 32 tysiące dolarów.

Nie ma w tym przypadku, że firmy nawet tańsze niż Chanel i Bottega Veneta, typu Miu Miu, nie chcą wejść do Polski. Nasz rynek dopiero dojrzewa do takiej oferty. Bardzo powoli.

Ale nawet jeśli niewiele zarobią na takiej marynarce, przesuną to z budżetu szminek czy perfum.

Oczywiście. Trzeba utrzymać zespół. U Chanel jest 250 krawcowych haute couture, u Diora 650. Sklepy flagowe w Paryżu, w Nowym Jorku, czy w Tokio, zaprojektowane przez znanych architektów, to dzieła sztuki, ale dochodu nie przynoszą. Są reklamą dla firmy, jej innych sklepów i produktów.

Na portalu przeczytałam, że pokazywanie się z panią Przetakiewicz stało się obowiązkiem towarzyskim. W pierwszym rzędzie na pokazie siedział kwiat biznesu, celebryci, politycy z prawa i lewa - Paweł Poncyliusz i Jerzy Wenderlich.

Jestem skromniejsza, niż wielu osobom się wydaje. Wkładam mnóstwo pracy i serca w to, co robię. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z zamieszania, do którego świadomie się przyczyniłam. To jednak nic nowego na świecie.

Jest pani doskonałą pożywką dla magazynów. Piękna, bogata, robi kolekcję mody.

Nie przypuszczałam, że to nabierze takiego rozmachu. Przyznaję, że media są mi przychylne.

Moda jest zabawą, radością i pięknem. Wymaga oprawy. Nie sprzedaję szczepionek na gruźlicę, sprzedaję sukienki. To musi być magnetyczne. Starałam się nadać temu wymiar artystyczny.

Jana Kaczmarka znam od lat, ale Ksawerego Żuławskiego nie znałam. Widząc mój entuzjazm, nie mogli mi odmówić, gdy zwróciłam się do nich o współpracę.

Czy mała firma ma szansę na rynku? Zaraz przyjdzie duża ryba i połknie małą rybkę.

Tak, to prawda. Takie są reguły globalnej gospodarki. Ale proszę zwrócić uwagę, że w dużej firmie wszystkie koszty, administracyjne, reklamowe, można rozłożyć na więcej części. U nas dużym kosztem jest wzorcownia. Kilkanaście krawcowych, krojczych, modelarzy plus spory zespół, no i budynek. Tam tworzy się pierwsze wzory, a to proces długi i kosztowny.

Czasami nasze wyobrażenie o tym, jak zachowa się określony materiał na modelu, okazuje się błędne. Szycie to proces empiryczny. Isabel Marant każdą rzecz nosi kilka dni, testuje, jak się ona zachowuje w praktyce. Ja też noszę te sukienki. Prototypy najchętniej pakuję do walizki, gdy wybieram się w podróż.

Nie lubię rzeczy wymyślnych. Moja sukienka marzeń, pierwsza i najważniejsza, to bustier (bez ramion). Jest dopasowana, rozkloszowana i koniecznie z kieszeniami. Można ją nosić od rana do wieczora, na wszystkie okazje.

Planuje pani ekspansję za granicę?

Tak, mam nawet kilka propozycji. Z Londynu, Mińska, Moskwy. Ale muszę działać rozważnie, nie zamierzam szafować licencjami. Najpierw muszę zakorzenić La Manię na polskim rynku. Oczywiście, mogłabym już zwiększyć produkcję, podzielić ją na kilka fabryk. Ale nie o to chodzi.

Chcę nauczyć się rynku, zrozumieć tajemnicę sukcesu i porażek wzorów i kolekcji. Moda to moje dziecko, które ma zaledwie siedem miesięcy. Chciałabym dobrze je wychować.

Rz: Weszła pani jak burza ze swoją marką mody La Mania. Dwa huczne pokazy, sklep w Galerii Mokotów, sklep internetowy. Ogromny PR. Film reklamowy Ksawerego Żuławskiego z muzyką A.P. Kaczmarka.  Ma pani potężne zaplecze finansowe?

Joanna Przetakiewicz: Nie ukrywam, że to znacząca inwestycja. Staram się jednak zarządzać budżetem roztropnie, bo La Mania jest projektem długofalowym. Jeśli chodzi o reklamę, to proszę zwrócić uwagę, że przez pierwsze dwa miesiące nasz sklep działał bez rozgłosu, a sukienki sprzedawały się znakomicie. Co do filmu: powiedziałam Ksaweremu: nie utożsamiaj mnie z Kulczyk Holding, ja nie mam takich pieniędzy. Udało mi się wynegocjować rozsądną cenę, pewnie dlatego, że także Ksawery dostrzegł w projekcie coś atrakcyjnego.

Pozostało 93% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy