Rozmowa z Januszem Koczykiem, kolekcjonerem

- Jeśli ktoś myśli o sztuce tylko w kategoriach inwestycji, to niech się bardzo poważnie nad tym zastanowi - mówi Janusz Koczyk, kolekcjoner

Publikacja: 12.04.2012 01:13

Rozmowa z Januszem Koczykiem, kolekcjonerem

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński kkam Kuba Kamiński Kuba Kamiński

Rz: Zbiera pan wyjątkowe dzieła sztuki i przedmioty rzemiosła artystycznego z dwudziestolecia międzywojennego. Jak to się zaczęło?

Janusz Koczyk:

Przypadkiem. W 2000 roku wpadła mi w ręce cukiernica Kula, zaprojektowana przez Julię Keilową. Tak mnie zachwyciła, że nie tylko ją kupiłem, ale zacząłem poznawać historię sztuki dwudziestolecia międzywojennego. O Julii Keilowej nic wcześniej nie wiedziałem. Najpierw w antykwariatach wyszukałem m.in. katalogi wyrobów warszawskich wytwórni platerów, tzn. Frageta, braci Henneberg, Norblina. Kolejno zacząłem kupować piękne przedmioty użytkowe, przede wszystkim sztukę stołu: sztućce, cukiernice, świeczniki. W moim domu wiele z tych przedmiotów nadal pełni swoje pierwotne funkcje.

Ile zapłacił pan za cukiernicę?

2 tysiące złotych. Wydawało mi się wówczas, że są to kosmiczne pieniądze. Dziś wiem, że jak zbiera się z pasją, to kwestia ceny schodzi na dalszy plan.

Następnie zainteresował się pan grafiką artystyczną. Za rekordową cenę 21 tys. zł kupił pan w 2009 roku jedyną zachowaną grafikę Jana Gotarda pt. „Alchemik".

Na krajowym rynku pojawia się niewiele muzealnej klasy dzieł, bo prawie wszystkie trafiły do muzeów. „Alchemik" Gotarda to dzieło wyjątkowe w sensie estetycznym i jeśli chodzi o rzadkość. Zgadzam się z tym, co w wywiadach dla „Moich Pieniędzy" powtarza marszand Andrzej Starmach, że piękne, muzealnej klasy, rzadkie przedmioty muszą mieć wyjątkową cenę. Nie interesuje mnie kompletowanie przedmiotów danej klasy, np. wszystkich dzieł z dorobku konkretnego artysty. Powiem tak, jak w wywiadzie dla „Moich Pieniędzy" powiedział prof. Andrzej K. Koźmiński: kupuję to, co mi się podoba, co będzie mnie cieszyć na co dzień. Jedno znakomite dzieło danego twórcy w zupełności mi wystarcza.

Co pana zachwyciło w „Alchemiku"?

W sztuce poszukuję harmonii, mistrzostwa warsztatu. Lubię, kiedy sztuka pokazuje jasną stronę świata, wywołuje zachwyt, a nie szokuje. To jedyna znana odbitka tej grafiki, dlatego osiągnęła rekordową cenę.

Ale jest bardzo dużo dzieł graficznych o muzealnej wartości, które nadal kosztują grosze. Doskonała międzywojenna grafika kosztuje tyle, ile w Ikei zapłacimy za wydrukowaną reprodukcję. Grafika doskonale nadaje się do kolekcjonerskiego debiutu. Wśród grafików są te same wielkie nazwiska co w historii malarstwa. Przekonałem niektórych znajomych. Kilka lat temu razem pojechaliśmy do Krakowa, gdzie kupili muzealnej wartości, dekoracyjne drzeworyty z lat 50. Mieczysława Jurgielewicza (1900 – 1983), po kilkaset złotych za sztukę.

Budzi się pan rano i jakie dzieła widzi pan najpierw, co jest panu najbliższe?

Widzę obrazy Antoniego Michalaka, Włodzimierza Bartoszewicza i Tadeusza Pruszkowskiego. W gabinecie z kolei patrzę na dzieła artystów z ugrupowania Szczep Rogate Serce. Jest tam np. rysunek Mariana Konarskiego, alegoria syzyfowej pracy.

Kiedy idzie pan na aukcję, wyznacza pan sobie limit cenowy?

Powiem tak: kolekcjoner nie może niestety okazywać w antykwariatach nadmiernego entuzjazmu, bo wtedy mogą w nieuzasadniony sposób rosnąć ceny interesujących go przedmiotów. Krótko mówiąc, nie przychodzę na aukcje. Ktoś licytuje z mojego upoważnienia.

Od kilku lat bywa pan na najbardziej prestiżowych międzynarodowych targach sztuki w Bazylei. Co pan tam widzi?

Już po pierwszej wizycie na Art Basel zdałem sobie sprawę, że handel sztuką to dziedzina, w której wciąż jesteśmy chyba najbardziej oddaleni od świata. Tam prywatni klienci mają w sobie pasję, jakiej nie zauważam na krajowym rynku. A i marszandzi reprezentują inną klasę. Co roku na targach w Bazylei czuję się jak w najwyższej klasy muzeum z tą różnicą, że każdy przedmiot można kupić.

Kupił pan coś w Bazylei?

Opowiem anegdotę. Kiedyś na stoisku nowojorskiej Galerii Landau zobaczyłem doskonałe płótna Picassa i Legera. W rogu ekspozycji spostrzegłem przepiękną kubistyczną rzeźbę, której zdjęcie od lat mam w telefonie. Nazwisko autora Jacques Lipchitz nic mi wtedy nie mówiło. Coś mnie podkusiło. Pomyślałem: taka malutka rzeźba, stoi w rogu, pewnie niedroga. Zapytałem pracownika o cenę. I usłyszałem: 50 tys. dolarów. Wtedy spontanicznie wykazałem duże zainteresowanie. Pracownik potraktował mnie jak poważnego klienta, pokazał albumy, gdzie ta rzeźba jest reprodukowana. Za chwilę pojawił się właściciel galerii i wszystko wyglądało bardzo poważnie.

Był ze mną na targach Rafał Kamecki z Artinfo.pl i z nieukrywanym podziwem, ale także zdziwieniem przyglądał się, jak brnę dalej. Problem w tym, że w rzeczywistości rzeźba kosztowała milion sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Pracownik powiedział, że 50 tys. mógłby ewentualnie opuścić. Najwyraźniej na początku rozmowy usłyszałem to, co chciałem usłyszeć. Tak bardzo pragnąłem mieć tę rzeźbę! Oczywiście nie kupiłem jej. Za to udało mi się w Polsce kupić, za mniejsze pieniądze, rzeźbę Henryka Kuny „Głowa Chrystusa".

Czy fakt, że jest pan znawcą i posiadaczem dzieł sztuki, pomaga w interesach?

Nie ma to bezpośredniego przełożenia na zyski. Natomiast często naturalne bariery porozumienia, poznania są błyskawicznie przełamywane dzięki rozmowie o sztuce. Dotyczy to przede wszystkim kontaktów z obcokrajowcami. Zabrzmi to banalnie, ale miłość do sztuki na pewno zbliża ludzi. Sztuka to język międzynarodowej komunikacji.

Czy kupowanie sztuki to dobra inwestycja?

Będę szczery. Jeśli ktoś myśli o sztuce tylko w kategoriach inwestycji, to niech się bardzo poważnie nad tym zastanowi. Z moich doświadczeń wynika, że zwrot z kapitału w innych dziedzinach jest dużo większy.

Falsyfikaty są zagrożeniem?

Dawno temu kupiłem świeczniki. Są przepiękne, ale ktoś na nich przybił punce, żeby dodatkowo je „uszlachetnić". Stwierdziłem to dopiero po latach...

Tak lekko pan o tym mówi?

Sądzę, że w prawdziwym kolekcjonerstwie takie doświadczenia są nieuniknione. Lepiej, że dotyczy to przedmiotów o względnie niskiej wartości. Poza tym świeczniki te są naprawdę bardzo ładne. Kolekcjoner uczy się nie z lektur, ale w praktyce. Kiedy biorę do rąk  plater danej wytwórni, wyczuwam jego grubość, fakturę, widzę łączenia poszczególnych elementów. Ale dopiero po iluś takich doświadczeniach pojawia się intuicja, że  szanujący się warsztat nie mógłby wytworzyć danego przedmiotu.

Czy coś z kolekcji wypożycza pan na wystawy?

W Muzeum Nadwiślańskim w Kazimierzu jako depozyt wisi mój obraz Bolesława Cybisa.

Odwiedza pan muzea na świecie?

Przy każdej okazji. Zdarza się, że specjalnie jadę tylko na wystawę. Ostatnio zafascynował mnie renesans włoski. Dużo czytam na ten temat. W Muzeum Borghese w Rzymie była w zeszłym roku przekrojowa wystawa pokazująca renesans włoski i z północy Europy, więc pojechałem. Obowiązkowym punktem jest madryckie Prado. A jak jestem w Lizbonie, to zawsze znajdę czas, aby odwiedzić zbiory Gulbenkiana. Był to moim zdaniem jeden z największych kolekcjonerów wszech czasów o fascynującym życiorysie. Niesłusznie niedoceniana i trochę zapomniana postać.

Ile średnio czasu poświęca pan swojej kolekcji?

Jak to wyliczyć? Kiedy z przyjemnością zatrzymuję się przed grafiką, obok której tysięczny raz przechodzę w domu i nagle odkrywam w niej coś, czego do tej pory nie dostrzegałem, to w jakimś sensie poświęcam czas kolekcji. Kolekcjonerstwo to znakomity relaks. Zgadzam się, że największy zysk z kolekcjonerstwa to radość obcowania z pięknem.

—rozmawiał Janusz Miliszkiewicz

Rz: Zbiera pan wyjątkowe dzieła sztuki i przedmioty rzemiosła artystycznego z dwudziestolecia międzywojennego. Jak to się zaczęło?

Janusz Koczyk:

Pozostało 98% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy