Janusz Jankowiak: Firmy zabija inflacja, a nie RPP

To podwyższona inflacja, a nie lekarstwo na nią, czyli podwyżki stóp procentowych, jest źródłem problemów niektórych przedsiębiorstw – uważa Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu.

Publikacja: 12.01.2023 03:00

Janusz Jankowiak: Firmy zabija inflacja, a nie RPP

Foto: jerzy dudek

W ostatnich dwóch miesiącach 2022 r. inflacja w Polsce była poniżej najniższych szacunków ekonomistów. W grudniu, jak wstępnie liczy GUS, wyniosła 16,6 proc. rok do roku. Czy ekonomiści dali się ponieść strachowi przed inflacją i nie docenili czynników, które mogą ją ograniczać?

Główny wskaźnik inflacji (CPI) sporo stracił ze swojej wartości informacyjnej, jeżeli chodzi o przebieg procesów inflacyjnych. Uwidaczniają się w nim silnie efekty bazy statystycznej. Ostatnie zniżki inflacji CPI, większe od oczekiwań, to efekt spadku cen ropy naftowej i innych surowców energetycznych. Na to nakładają się zniekształcające działania polityki fiskalnej. Do koszyka CPI urząd statystyczny bierze ceny brutto, nie interesuje się wysokością podatków ani tym, jaki jest udział marż w cenach. Nie przywiązuję i nie będę przez dłuższy czas przywiązywał dużej wagi do oczekiwanych spadków inflacji mierzonej wskaźnikiem CPI.

Większą wartość poznawczą ma tzw. inflacja bazowa, nieobejmująca cen energii i żywności?

Tak, inflacja bazowa przewyższa 11 proc. rok do roku i na razie przyspiesza. Wydaje się, że w przedziale 12–14 proc. pozostanie przez dłuższy czas.

Prezes NBP przekonuje, że inflacja bazowa rośnie, bo firmy przenoszą na ceny wcześniejszy wzrost kosztów, spowodowany szokiem energetycznym. Jeśli szok wygasa, co pokazuje spadek inflacji CPI, to inflacja bazowa też zacznie opadać?

Zgadzam się, że można oczekiwać spadku inflacji bazowej z wysokiego poziomu z opóźnieniem względem inflacji ogółem. Problem polega na ocenie, jaka będzie tego skala. W inflacji bazowej widać też lepkość cen usług, które z opóźnieniem reagują na to, co się działo w gospodarce, oraz silną presję na ceny, którą może wywierać wzrost dynamiki wynagrodzeń. To są dwie rzeczy, na które patrzy obecnie EBC i mam nadzieję, że także NBP.

Od kilku miesięcy wzrost wynagrodzeń jest poniżej stopy inflacji. Wedle większości prognoz także przez dużą część 2023 r. siła nabywcza płac będzie topniała, co ma tłumić popyt konsumpcyjny. Czy to znaczy, że inflacja – także bazowa – jest pod kontrolą?

Ekonomiści z EBC, którzy bardzo starannie badają tę kwestię, zwracają uwagę, że realne płace maleją szybciej niż realne wynagrodzenia producentów. Ta różnica sprawia, że istnieje ryzyko, że w kolejnych turach negocjacji indywidualnych bądź zbiorowych pracownicy będą próbowali nadrobić utracony dochód rozporządzalny. To byłby czynnik podtrzymujący inflację bazową i inflację ogółem. To obawa, którą głośno artykułują reprezentanci głównych banków centralnych, a której nie widzę w wypowiedziach przedstawicieli NBP.

Może sytuacja na polskim rynku pracy sprawia, że w Polsce te obawy są nieuzasadnione? W październiku analitycy z NBP pisali, że ryzyko wystąpienia tzw. spirali płacowo-cenowej, czyli zwyżek cen napędzanych przez wzrost żądań płacowych w następstwie inflacji, jest u nas niewielkie.

Przy przyjętej przez większość członków RPP strategii dezinflacji, która zakłada sprowadzenie inflacji w okolice celu – bo przecież nie do samego celu, czyli 2,5 proc. – dopiero w 2025 r., istnieje ryzyko, że przedłużony okres szybkiego wzrostu cen będzie przekładał się na żądania płacowe. Nie twierdzę, że wkrótce wynagrodzenia zaczną rosnąć w ujęciu realnym, ale wysoka inflacja będzie podtrzymywała wysoką dynamikę wynagrodzeń.

Prezes NBP i większość członków RPP uważa, że nie ma już potrzeby podwyższania stóp procentowych. Podobne jest nastawienie innych banków centralnych regionu. W pańskiej ocenie to błąd? Należy stopy podnieść?

To nie jest kwestia opinii, są na to dowody. Proces dezinflacji rozciągnięty na wiele, wiele lat, co uzasadniane jest ryzykiem wzrostu bezrobocia bądź znacznego ograniczenia tempa wzrostu gospodarczego, to jest coś, co w badaniach empirycznych i w teorii ekonomii zostało już dawno przekreślone. Nie bez powodu czołowe banki centralne na świecie, w tym Fed i EBC, przyjęły strategię szybkiej dezinflacji. Tam inflacja ogółem spada szybciej od oczekiwań, a bazowa jest w trendzie bocznym. A mimo to banki centralne nie przerywają cyklu podwyżek stóp. Robią to, aby jak najszybciej, zgodnie ze swoimi mandatami, sprowadzić inflację do celu. Chcą uniknąć kosztów gospodarczych związanych z wieloletnią inflacją. Chodzi m.in. o jej negatywny wpływ na poziom życia, ale też na perspektywy gospodarki, bo wysoka inflacja przekreśla wiele planów inwestycyjnych. Jest dowiedzione, że skumulowane koszty wieloletniej inflacji są wyższe niż koszty podwyższonej zmienności PKB, która byłaby skutkiem szybszego procesu dezinflacji.

Jeśli dobrze rozumiem, to prezes NBP uważa, że dalsze podwyżki stóp procentowych nie przyspieszyłyby procesu dezinflacji, no chyba że za cenę bardzo głębokiej recesji.

Problem w tym, że nie ma na to żadnych dowodów. Spowolnienie tempa wzrostu, wysoka inflacja i podwyżki stóp procentowych to zjawiska ogólnoświatowe. Ale nie widać, żeby to negatywnie wpływało na rynek pracy. Zarówno w strefie euro, jak i w USA czy w Polsce nie widać zagrożenia, że wzrost stóp procentowych doprowadzi do znaczącego wzrostu bezrobocia.

Rynek pracy wydaje się być stabilny. Są opinie, że z powodu demografii wysokie bezrobocie to już problem historyczny. Ale opowiadając się przeciwko dalszym podwyżkom stóp, prezes NBP wskazuje też na ryzyko masowych bankructw. I tu niepokojących sygnałów jest sporo, liczba niewypłacalnych firm rośnie. RPP nie powinna brać tego pod uwagę?

Ale czy to jest skutek podwyżek stóp procentowych? Na to też potrzebne są dowody. Rzeczywiście widoczny jest wzrost liczby upadłości, szczególnie wśród małych firm, oraz pogorszenie ich sytuacji finansowej. Wydaje się jednak całkiem prawdopodobne, że to wynik uporczywej inflacji. W niektórych branżach, zwłaszcza w prostych usługach, nie ma już możliwości przenoszenia wzrostu kosztów na ostatecznych odbiorców. Pogorszenie kondycji firm można więc przypisać nie bardzo restrykcyjnej polityce pieniężnej, ale właśnie niedostatecznie restrykcyjnej. Proszę zauważyć, że dotychczasowe podwyżki stóp procentowych nie spowodowały istotnego wzrostu realnych stóp procentowych.

Jakie są pańskie oczekiwania co do tempa rozwoju polskiej gospodarki w 2023 r.? Ile w tym będzie faktycznego pogorszenia koniunktury, a ile efektów statystycznych: wysokiej bazy odniesienia, wahań zapasów?

Na pewno ten rok, przyszły pewnie też, będzie kolejnym charakteryzującym się podwyższoną niepewnością. Przypomina mi się, że gdy pojawiła się po raz pierwszy podwyższona inflacja, wielu ekonomistów oraz banków centralnych oceniało, że będzie to zjawisko przejściowe. Dzisiaj wiemy, że nie jest przejściowe, potrwa kilka lat. Teraz dominują prognozy, że światową gospodarkę – w tym Polską – czeka tzw. miękkie lądowanie. Nie ma prognoz, że dojdzie do głębokiej recesji. Niepokoi mnie trochę myśl, że ten konsens zostanie zweryfikowany negatywnie, tak jak negatywnie został weryfikowany konsens co do inflacji. Nie mówię, że tak musi być, ale większość czynników ryzyka, które oddziaływały na gospodarkę w 2022 r., ale były mitygowane przez postpandemiczne rozpędzenie gospodarki, wciąż się utrzymuje.

Za sprawą wejścia Chorwacji do strefy euro wspólna waluta budzi emocje także w Polsce. Odniósł się do tego prezes NBP, twierdząc, że zahamowałaby rozwój gospodarki. Ekonomiści na ogół są odmiennego zdania, ale nie wszyscy. A Polacy, jak sugerują sondaże, euro nie chcą. Słusznie?

Nawet zwolennicy wprowadzenia w Polsce euro, w tym i ja, nie uważają, że to powinno nastąpić natychmiast. Część ekonomistów, którzy uważają, że przystąpienie do unii walutowej byłoby czynnikiem stabilizującym sytuację makroekonomiczną Polski, rozpatruje to w perspektywie kilkuletniej. Ale na ten temat brakuje szerokiej, żywej dyskusji ekonomistów. Siłą rzeczy dominuje narracja, którą prezentuje na comiesięcznych stand-upach prezes NBP, a która skierowana jest do szerokiej publiczności. W tej narracji, nieopartej na żadnych badaniach, euro jawi się jako zagrożenie dla Polski. To przez media dociera do Polaków. Większość ludzi nie ma wystarczającej bazy informacyjnej, by ocenić, czy byłoby dla Polski korzystne, czy też nie. Dyskusja wśród ekonomistów nie toczy się zaś dlatego, że musiałaby zostać zapoczątkowana przez krąg decydentów, w którym na ten temat panuje jednoznaczna opinia, a nie – z całym szacunkiem – przez redakcję „Rzeczpospolitej”.

Wpływ postawy decydentów oddają wyniki ostatniej rundy naszego panelu ekonomistów. Blisko 56 proc. uczestników było za wskazaniem daty przyjęcia euro i dążeniem do tego celu. Zwolenników euro jest więcej, ale część uznała, że dopóty perspektywa wejścia do strefy nie jest realna, nie warto składać deklaracji.

To ten sam dylemat, który ekonomiści mają, oceniając politykę pieniężną. Jeśli zapyta się ich, czy stopy procentowe wzrosną, to powiedzą, że nie, bo biorą pod uwagę układ sił w RPP. Ale to nie znaczy, że nie są za dalszymi podwyżkami stóp procentowych. Tak samo jest w przypadku euro. Nie ma możliwości szybkiego wprowadzenia go w Polsce. Ale czy to powinno być przedmiotem dyskusji i analiz? Oczywiście, że tak.

W ostatnich dwóch miesiącach 2022 r. inflacja w Polsce była poniżej najniższych szacunków ekonomistów. W grudniu, jak wstępnie liczy GUS, wyniosła 16,6 proc. rok do roku. Czy ekonomiści dali się ponieść strachowi przed inflacją i nie docenili czynników, które mogą ją ograniczać?

Główny wskaźnik inflacji (CPI) sporo stracił ze swojej wartości informacyjnej, jeżeli chodzi o przebieg procesów inflacyjnych. Uwidaczniają się w nim silnie efekty bazy statystycznej. Ostatnie zniżki inflacji CPI, większe od oczekiwań, to efekt spadku cen ropy naftowej i innych surowców energetycznych. Na to nakładają się zniekształcające działania polityki fiskalnej. Do koszyka CPI urząd statystyczny bierze ceny brutto, nie interesuje się wysokością podatków ani tym, jaki jest udział marż w cenach. Nie przywiązuję i nie będę przez dłuższy czas przywiązywał dużej wagi do oczekiwanych spadków inflacji mierzonej wskaźnikiem CPI.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Dane gospodarcze
Lepsze nastroje w niemieckiej gospodarce. Najgorsze już minęło?
Dane gospodarcze
Węgrzy znów obniżyli stopy procentowe
Dane gospodarcze
Mniejsza szara strefa. Ale rynku alkoholi to nie dotyczy
Dane gospodarcze
GUS: płace wciąż rosną. Z zatrudnieniem nie jest tak dobrze
Dane gospodarcze
Najnowsze dane z produkcji. Jest gorzej niż marcu