Kolejny problem to słabość systemu bankowego. Chodzi nie tylko o jego dokapitalizowanie, co ma być ratunkiem przed złymi kredytami dla rządów strefy euro. – Musimy mieć scentralizowaną politykę bankową. Bo w zbyt wielu krajach Europy Zachodniej silny jest protekcjonizm bankowy – uważa ekspert Bruegla.
Wreszcie, argumentuje Veron, konieczna jest reforma instytucjonalna Unii. Komisja Europejska w obecnej formie nie jest w stanie zarządzać nową unią fiskalną.
Widmo rozpadu
Niepowodzenie czy opóźnianie reform nie oznacza od razu upadku euro. Gdyby jednak inwestorzy stracili cierpliwość, to możliwe są pesymistyczne scenariusze. – Rozpad euro biorą pod uwagę już nawet eksperci w Niemczech – zauważa profesor Belke. W ostatnich dniach publicznie takiej opcji nie wykluczyła Beatrice Weder di Mauro, doradczyni ekonomiczna niemieckiej kanclerz. W wywiadzie dla najbardziej poczytnego dziennika „Bildt" szwajcarska ekonomistka stwierdziła: „Rozpad euro byłby niekorzystny dla wszystkich jego uczestników. Ale nie można go kompletnie wykluczyć. Od dwóch i pół roku politycy budują zapory ogniowe. I one wciąż nie są wystarczające mocne".
Ansgar Belke przedstawia dwa podstawowe scenariusze rozpadu. – Pierwszy, teoretycznie droższy, wyjście słabych krajów ze strefy euro. Na pewno Grecji i Portugalii. Drugi to wyjście krajów silnych, takich jak Niemcy, Austria, Holandia i Finlandia – wymienia ekonomista. Wracają do walut narodowych, a słabsza grupa zostaje z euro. Tyle że, jak zauważa Belke, prawie na pewno oznacza to definitywny koniec euro. Bo słaba strefa z kłopotami raczej nie przetrwa.
Jakie są koszty obu scenariuszy? Belke powołuje się na analizy dwóch międzynarodowych banków: HSBC i UBS. W scenariuszu pierwszym, gdy z euro wychodzą słabe kraje, natychmiast dochodzi do osłabienia ich nowej waluty względem euro nawet o 60 proc. Koszty długu dla rządów i przedsiębiorstw rosną o 7 pkt proc., co prowadzi do ich niewypłacalności. Obroty handlowe kurczą się o połowę, bo lepsza część strefy euro – w obronie przed tanim importem od secesjonistów – wprowadza na nowo bariery handlowe. Padają banki, a koszty ich ratowania sięgają 60 proc. ulokowanych w nich depozytów. W sumie dla kraju południowej Europy koszt wyjścia ze strefy euro sięga 9500 – 11 500 euro, czyli ok. 40–50 proc. produktu krajowego brutto. Przez wiele lat trzeba jeszcze płacić rocznie ok. 3000 – 4000 euro na mieszkańca rachunków za skutki ratowania banków.
W drugim scenariuszu mielibyśmy do czynienia z wyjściem silnych krajów. – Wbrew pozorom nie byłoby to dla nich bezbolesne – zauważa Belke. – Umocnienie nowej niemieckiej marki wyniosłoby przynajmniej 50 proc. To konserwatywne szacunki, bo np. według HSBC, gdyby wyjście Niemiec z euro nastąpiło na końcu 2009 r., to do dziś niemiecka marka wzmocniłaby się wobec gorszego euro aż o 89 proc. To spowodowałoby spadek niemieckiego eksportu o 16 proc. Państwo skorzystałoby, bo miałoby dochody w nowych markach, a płaciłoby posiadaczom swoich starych obligacji w słabnącym euro. Ale nie w 100 proc.: rząd musiałby znaleźć jakieś rozwiązanie, aby ludzie nie poczuli się zupełnie oszukani. Firmy, szczególnie małe i średnie, stałyby się mniej konkurencyjne na rynku europejskim, część z nich prawdopodobnie by upadła. Straciłyby banki, przedsiębiorstwa i obywatele, którzy mają inwestycje w euro.