Patriotyczny obowiązek

O tym, kto zdobędzie złoto Chińczycy zadecydują w swoim gronie. Tak jak przed laty. Polak Lucjan Błaszczyk przegrał z jednym z chińskich gwiazdorów

Aktualizacja: 21.08.2008 19:48 Publikacja: 21.08.2008 19:21

Lucjan Błaszczyk

Lucjan Błaszczyk

Foto: Fotorzepa, Krz Krzysztof Łokaj

Na Wang Liqina, trzykrotnego mistrza świata czekał już terenowy samochód, gdy wyszedł z hali należącej do Pekińskiego Uniwersytetu. Obok kierowcy siedział mocno zbudowany mężczyzna, z tylnego siedzenia szybko wysiadł kolejny i otworzył drzwi mistrzowi. Na nissanie z przyciemnianymi szybami powiewała chińska flaga

Wang Liqin, wysoki (192 cm), szczupły pingpongista z Szanghaju to jedna z gwiazd chińskiego sportu. W Pekinie zdobył już jeden złoty medal. Ten najważniejszy. Wraz z Ma Linem i Wang Hao wygrali turniej drużynowy spełniając patriotyczny obowiązek. Mistrzowie pingponga w Chinach nie mają prawa przegrywać, bo to sport narodowy. Pięćdziesiąt tysięcy trenerów dba, by nie musieli obawiać się też o następców. Na szczycie ogromnej piramidy są najlepsi z najlepszych. Trenerzy też. Wanga, Ma Lina i Wang Hao wspierają Liu Guoliang i Kong Linghui. Jeszcze kilka lat temu wygrywali igrzyska i mistrzostwa świata. Liu pokonał Ma Lina w finale mistrzostw świata w Eindhoven w 1999 roku. Ale na igrzyskach w Sydney w parze z Kongiem przegrali debla z Wang Liqinem i Yan Senem.

Mistrzowie są milionerami liczonymi w euro, a żyją w kraju w którym kilkaset dolarów miesięcznej pensji to marzenie. Jeżdżą najdroższymi samochodami, mają piękne domy i świadomość, że miliony ludzi ich ubóstwiają. Nie muszą jechać do Europy w poszukiwaniu pieniędzy. Chińska liga płaci gwiazdorom najlepiej. Ale kiedy przegrywają naród ich nienawidzi i płacze, a partia grozi palcem. Tak było po igrzyskach w Atenach. Wang Hao przegrał w finale z Koreańczykiem Ryu Seung Mingiem. Wang Liqin był dopiero trzeci.To był cios w samo serce partii i Chin.

Chińczycy łatwiej znosili, gdy przed laty przegrywali ze Szwedami, a Jan Ove Waldner udzielał surowych lekcji pięciu pokoleniom skośnookich mistrzów. W Pekinie jednak nic takiego nie może się zdarzyć. W jednej połówce są Wang z Ma Linem, na wypadek, gdyby temu drugiemu tak jak w Atenach zagrzała się głowa i odpadł z turnieju. Wang jest starszy, spokojniejszy, tak łatwo nie ulega emocjom. W drugiej połówce Chińczycy mają Wang Hao, najładniej i najszybciej grającego pingpongistę na świecie. O niego są spokojni. Będzie w finale. Pytanie tylko z kim zagra. Z Ma Linem czy Wang Liqinem?

Ci, którzy twierdzą, że Chińczycy sami, tak jak przed laty typują wcześniej zwycięzców mówią, że to Ma Lin stanie na najwyższym podium i argumentują to jego partyjnymi koneksjami Ale są i tacy, którzy wierzą, że wszystko zadecyduje się przy stole. A wtedy większe szanse ma Wang.

Kiedy Wang Liqin przestępował do meczu z Lucjanem Błaszczykiem, trener Stefan Dryszel powiedział, że wygrać będzie trudniej niż trafić szóstkę w totolotka. „Lucek musiałby zagrać kosmos, a Wang złamać nogę". Dryszel przed laty brązowy medalista mistrzostw świata w drużynie, razem z Andrzejem Grubbą i Leszkiem Kucharskim wie doskonale, że obecne pokolenie Chińczyków ucieka reszcie świata szybciej niż Michael Phelps i Usain Bolt razem wzięci. - To kwestia selekcji i ogromnych nakładów. My o takim systemie pracy możemy tylko śnić - twierdzi Dryszel, który kończy po igrzyskach pracę z reprezentacją.

Mecz Błaszczyka z Chińczykiem był bez historii. Wang Liqin niczym dobrze zaprogramowany komputer punktował Polaka. Błaszczyk przegrał 0:4 (2:11, 6:11, 7:11, 8:11).

Wypełniona do ostatniego miejsca hala falowała wraz z kolejnymi punktami zdobywanymi przez bohatera. Dopiero, gdy skończył i pokłonił się publiczności powiewającej małymi chińskimi flagami, widzowie skierowali wzrok na sąsiedni stół, gdzie Chorwat Zoran Primorac zdobywał ostatnie punkty w zwycięskiej grze z młodszym o kilkanaście lat brązowym medalistą mistrzostw świata z Szanghaju, Duńczykiem Michaelem Maze'em.

W 1988 roku Primorac pokonał w Paryżu nieżyjącego już Andrzeja Grubbę. Przystojniak ze Splitu niewiele się zmienił. Maze bronił się lobami, tak jak kiedyś Polak. I też przegrał. Kilka minut wcześniej swój pojedynek wygrał 42 - letni Szwed Joergen Person, dwukrotny mistrz świata z lat 1989 i 1991. Jego mecze z Grubbą i Kucharskim wciąż się śnią tym, którzy je oglądali. W Pekinie wygrywa skośnooki pingpong, a ten inny, romantyczny wspominają już tylko ci, którzy pamiętają Grubbę i jego zwycięstwa. Także nad Chińczykami i to na ich ziemi.

Dlatego Chińczycy są nieosiągalni dla innych?

Lucjan Błaszczyk:

Oni mają fantastyczną generację wyjątkowo zdolnych zawodników i wspaniałych trenerów. Liu Guoliang i Kong Linghui walczyli o złote medale jeszcze w Sydney. Razem tworzą grupę, która znalazła patent na wygrywanie. Mają system, którego, gdzie indziej nie ma. Takich pieniędzy też nie ma nikt na świecie.

Trzynaście lat temu, podczas mistrzostw świata w Tjanjin był pan w ósemce. Teraz twierdzi pan, że Chińczycy są nieosiągalni. Co się zmieniło?

Ludzie. Kiedyś cudowną generację mieli Szwedzi na czele z Waldnerem, Perssonem, Appelgrenem i Lindhem, u nas byli Grubba i Kucharski. A tamci Chińczycy nie mieli tyle talentu co teraz Wang Liqin, Ma Lin czy Wang Hao. Dlatego przegrywali.

Który z tej trójki jest najlepszy?

Myślę, że Wang Hao, ale prawdę mówiąc każdy ma asa w rękawie. U Ma Lina tym asem jest serwis, Wang Hao ma fenomenalny bekhend i równie dobry forhend, a Wang Liqin do niesamowitego forhendu dodaje chłodną głowę w najtrudniejszych sytuacjach. Dlatego jako jedyny z tej trójki jest trzykrotnym mistrzem świata.

Teraz nie grają już w Europie, wolą zarabiać u siebie. Wy nie jeździcie do nich?

Niektórzy jeżdżą. Niemiec Timo Boll grał w ich lidze i wrócił wychudzony o sześć kilogramów. To jest letnia liga, trwa tylko trzy miesiące, ale upały są wtedy ogromne. Też miałem propozycje, ale nie skorzystałem.

Wierzy pan, że wrócą jeszcze dobre czasy polskiego pingpponga?

Jak się nic nie zmieni we władzach, to nie. Zdolnych zawodników nie brakuje, ale jeśli ta ekipa, która rządzi od lat nie odpuści, nie da szansy młodym, będzie jeszcze gorzej niż teraz.

Rozmawiał w Pekinie: Janusz Pindera

Na Wang Liqina, trzykrotnego mistrza świata czekał już terenowy samochód, gdy wyszedł z hali należącej do Pekińskiego Uniwersytetu. Obok kierowcy siedział mocno zbudowany mężczyzna, z tylnego siedzenia szybko wysiadł kolejny i otworzył drzwi mistrzowi. Na nissanie z przyciemnianymi szybami powiewała chińska flaga

Wang Liqin, wysoki (192 cm), szczupły pingpongista z Szanghaju to jedna z gwiazd chińskiego sportu. W Pekinie zdobył już jeden złoty medal. Ten najważniejszy. Wraz z Ma Linem i Wang Hao wygrali turniej drużynowy spełniając patriotyczny obowiązek. Mistrzowie pingponga w Chinach nie mają prawa przegrywać, bo to sport narodowy. Pięćdziesiąt tysięcy trenerów dba, by nie musieli obawiać się też o następców. Na szczycie ogromnej piramidy są najlepsi z najlepszych. Trenerzy też. Wanga, Ma Lina i Wang Hao wspierają Liu Guoliang i Kong Linghui. Jeszcze kilka lat temu wygrywali igrzyska i mistrzostwa świata. Liu pokonał Ma Lina w finale mistrzostw świata w Eindhoven w 1999 roku. Ale na igrzyskach w Sydney w parze z Kongiem przegrali debla z Wang Liqinem i Yan Senem.

Pozostało 83% artykułu
Biznes
Ministerstwo obrony wyda ponad 100 mln euro na modernizację samolotów transportowych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Biznes
CD Projekt odsłania karty. Wiemy, o czym będzie czwarty „Wiedźmin”
Biznes
Jest porozumienie płacowe w Poczcie Polskiej. Pracownicy dostaną podwyżki
Biznes
Podcast „Twój Biznes”: Rok nowego rządu – sukcesy i porażki w ocenie biznesu
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Biznes
Umowa na polsko-koreańską fabrykę amunicji rakietowej do końca lipca