– Sytuacja na rynku pracy się pogarsza, więc programy dobrowolnych odejść nie przynoszą już efektów, jakich oczekują pracodawcy – mówi Grażyna Winiowska, prezes Instytutu Ekonomicznego Modus.
W koncernie ArcelorMittal, po ponad trzech miesiącach od uruchomienia programu, zrezygnowało z pracy 700 osób. To mniej niż połowa planowanych cięć w zatrudnieniu mających objąć 1500 pracowników. Program zakończy się w kwietniu. Choć zwalniający się mogą otrzymać 74 tys. zł (rezygnującym w styczniu firma oferowała nawet 99 tys.), na kolejnych chętnych trudno liczyć. – Ludzie boją się ryzyka. Po pięćdziesiątce nikt pracy nie znajdzie, a pieniądze z odprawy skończą się za dwa – trzy lata – twierdzi Jan Czajkowski, wiceprzewodniczący „Solidarności” w dąbrowskim zakładzie koncernu.
Nie wypełniono także programu w Zakładach Azotowych Tarnów. 250 osób mogło zainkasować do 30 tys. zł oraz standardową odprawę z kodeksu pracy. Zgłosiło się 175 pracowników. W spółce twierdzą jednak, że nawet to jest sukcesem. W chemicznym Zachemie dobrowolne odejścia w ogóle nie wypaliły. Według zakładowej „S” od początku marca zgłosiło się zaledwie sześć osób. Niewiadomą są także efekty programu w Zakładach Chemicznych Police, skąd musi odejść 300 osób. Od uruchomienia zapisów na początku kwietnia zgłosiło się mniej niż dziesięciu pracowników.
Jeszcze w ubiegłym roku zachęty działały dużo skuteczniej. Z Whirl-poola likwidującego 395 etatów odeszło 360 osób. Z trzech cukrowni należących do Krajowej Spółki Cukrowej – 80 proc. uprawnionych.
Według prof. Marka Szczepańskiego, socjologa z Uniwersytetu Śląskiego, pracownicy dużych firm boją się zmian. – W korporacjach mają stabilizację i poczucie bezpieczeństwa. W czasie kryzysu nie chcą tego tracić – mówi Szczepański.