– Od maja ruszamy z nową kampanią. Nasze ceny będą znacznie atrakcyjniejsze niż oferowane przez konkurencję – obiecuje nowy p.o. prezesa firmy Sebastian Mikosz. Już teraz po Europie można latać za 380 złotych, do Turcji za 600 zł, a za bilet w dwie strony za Atlantyk zapłacimy niewiele ponad 1600 zł. Najniższa taryfa na przeloty po Polsce to 150 złotych.
Nowy szef LOT chce zerwać z opinią, że polski przewoźnik jest drogi. – Dla mnie było niepojęte, że Lotem nie latają polskie władze. Rozmawiałem z marszałkami i teraz to rozumiem: każdy urząd ma obowiązek wyboru najtańszych biletów, a w LOT było drogo. Nas najdrożej kosztuje jednak puste miejsce w samolocie. Na to nie możemy sobie pozwolić – przekonuje Mikosz.
Na razie jednak zmuszony był zamknąć taniego przewoźnika Centralwings. – LOT powinien już dawno zamknąć Centralwings, który był prawdziwą kulą u nogi – mówi prof. Włodzimierz Rydzkowski, kierownik Katedry Transportu na Uniwersytecie Gdańskim. Jego zdaniem przez ostatnie lata spółka była zbyt upolityczniona, a wiceminister skarbu Ireneusz Dąbrowski w rządzie Jarosława Kaczyńskiego zrobił sobie z narodowego przewoźnika prywatny folwark.
Mikosz jest jedynym spośród ostatnich pięciu prezesów spółki, któremu udało się zaangażować w proces naprawczy liczącą 3,7 tys. osób załogę. – Po raz pierwszy od trzech lat prezes spotkał się z nami i bez ogródek przedstawił sytuację LOT. – Prawda jest przerażająca, ale nareszcie stosunki między pracownikami a zarządem są normalne. I po raz pierwszy prezes nie mówi nam wyłącznie o cięciu kosztów oraz zwolnieniach – mówi Stefan Malczewski, szef lotowskiej „Solidarności”.
– W lecie odbieramy nowe samoloty – Embraery 175, poprawi się komfort podróży. Musi się również poprawić wydajność pracowników. Tylko w ten sposób można zwiększyć przychody spółki – mówi Mikosz.