Każdy dzień strajku ma kosztować British Airways 20 mln funtów. Do ostatniej chwili były nadzieje, że do protestu nie dojdzie. Rozmowy ostatniej szansy trwały do piątkowego popołudnia. Związkowcy nie zgadzają się na zamrożenie płac w 2010 r., przeniesienie ok. 3 tys. pracowników z etatów pełnych na niepełne i redukcję personelu pokładowego na dalekich trasach. Władze BA chcą tak oszczędzić 62,5 mln funtów rocznie.
[wyimek][srodtytul]212 mln dol.[/srodtytul] ma kosztować British Airways siedmiodniowy strajk załogi[/wyimek]
BA przeszkoliło około tysiąca pracowników z innych departamentów, którzy zgodzili się zastąpić na czas strajku personel pokładowy. Przewoźnik zapowiadał, że mimo protestów
12 tys. pracowników uda mu się zrealizować w tych dniach 60 proc. lotów. Wczoraj stwierdził, że do pracy zgłosiło się jednak więcej osób, niż zapowiadali związkowcy, i dzięki temu udało się uruchomić więcej połączeń. Szefowie związku twierdzą z kolei, że akcję popiera 80 proc. członków.
W wyniku protestu odwołanych zostało kilkaset rejsów. Angielski narodowy przewoźnik starał się zapewnić tym, którzy wykupili przeloty na te dni, miejsca u swojej konkurencji. Bezpłatnie mogli też przełożyć rezerwację na inne dni. – Na trzy przyloty dziennie w sobotę i niedzielę zostały odwołane dwa, na dzisiaj zapowiedziano odwołanie jednego rejsu – mówi Kamil Wnuk, rzecznik warszawskiego lotniska. Jak dodaje, BA podstawiała większe samoloty, tak by móc zabrać wszystkich podróżnych. To samo robiła konkurencja.