Według europejskiej agencji kontroli żeglugi powietrznej Eurocontrol z 22,85 tys. samolotów, które w czwartek miały wystartować, tylko 1200 było zagrożonych opóźnieniami. Rzeczywistość okazała się znacznie mniej przyjazna dla podróżnych i przesunięć w rozkładach było znacznie więcej.
To psuje humor szefom linii lotniczych, które już liczą straty po śnieżycach z ubiegłego weekendu. Są duże, a będą większe, bo zima ma znów zaatakować. Już w czwartek zamknięte były lotniska w Dublinie i południowej części Wielkiej Brytanii.
British Airways – według informacji linii – ostatni tydzień kosztował przynajmniej 70 mln funtów. KLM/Air France straciły po 20 mln euro tylko w ostatni weekend. Łączne straty europejskich przewoźników mogą wynieść grubo ponad miliard euro i zbliżyć się do kwoty, na jaką wyceniono wiosną skutki przerwy w transporcie lotniczym spowodowanym wybuchem islandzkiego wulkanu.
Colin Matthews, prezes BAA, spółki zarządzającej m.in. Heathrow, zrezygnował z tegorocznej premii. Powiedział, że czuje się odpowiedzialny za to, że linie nie mogły dowieźć pasażerów tam, gdzie chcieliby się znaleźć. Rzecznik lotniska we Frankfurcie przyznał, że jeszcze w czwartek po południu z portu nadal nie odleciało 3,5 tys. pasażerów, którzy mieli rezerwację na loty między 16 a 23 grudnia. 600 z nich koczowało w terminalach na łóżkach polowych, innym trzeba było zapewnić hotele. Z lotniska w Paryżu nadal próbuje wylecieć 3 tys. podróżnych, ale przy dalszych przewidywanych ograniczeniach ruchu mała jest szansa, żeby zdążyli dotrzeć na miejsce przeznaczenia przed Bożym Narodzeniem.
Na razie normalnie zaczęły funkcjonować strony internetowe lotnisk i można się było zorientować, czy dany lot rzeczywiście ma szanse się zmieścić w rozkładzie. Z londyńskiego Heathrow powinno w czwartek odlecieć dziewięć na każde dziesięć rozkładowych samolotów. Z paryskiego Roissy-Charles de Gaulle każde trzy na cztery. We Frankfurcie rozkład niby obowiązuje, tyle że z ogromnymi przesunięciami, wynoszącymi od 40 – 50 minut do kilku godzin.