– Decyzja Komisji Nadzoru Finansowego o zbadaniu transakcji jest słuszna, skoro ktoś zgłasza wątpliwości – mówi „Rz” prezes TGE Grzegorz Onichimowski. – Ale w naszej ocenie zarzuty dotyczące manipulowania ceną są nieuzasadnione.
Zapewnił, ze władze giełdy same też przeanalizowały transakcje z listopada 2010 r., ich przebieg, wolumen obrotów oraz zmiany cen, i uznały, że nie doszło do nieprawidłowości.
O manipulowaniu ceną, ustawianiu i „umawianiu” transakcji – jak podała „Gazeta Wyborcza” – mówią traderzy. W ich opinii transakcje zawierano w ciągu kilku sekund, a „żaden makler nie jest w stanie tak szybko zareagować”. Poza tym uważają oni, że spora część organizowanych na giełdzie przetargów jest także „ustawiana między grupami energetycznymi”.
Byłoby to naruszenie prawa energetycznego, bo zapisane w nim zobowiązanie elektrowni do sprzedaży większości produkcji na giełdzie miało zapewnić przejrzystość transakcji i umożliwić określenie rynkowej ceny energii. Wcześniej – czyli przed sierpniem 2010 r. – częste były przypadki transakcji wewnątrz jednego koncernu, czyli między elektrownią i spółką obrotu dostarczającą energię do odbiorców, trudno więc było mówić o rynkowej cenie.
Prezes Onichimowski tłumaczy, że zmiana ceny energii w dniu, w którym transakcje wzbudziły szczególne wątpliwości, była na rynku terminowym minimalna – na koniec dnia wynosiła zaledwie 0,7 proc. Odnotowano najpierw spadek o 80 – 90 gr za 1 MWh przy wycenie ok. 193 zł. Potem jeszcze w czasie aukcji zorganizowanej na zlecenie kupującego nastąpił dalszy spadek. – Tego dnia w transakcjach brało udział dużo firm, a nie dwie wybrane z tej samej grupy energetycznej, jak to sugeruje „GW”, zatem to by znaczyło, że wszystkie musiałyby być w zmowie, co jest nieprawdopodobne – dodaje prezes.