Po doniesieniach „Gazety Wyborczej" o tym, że Amerykanin Henry M., były prezes AmRestu, a obecnie przewodniczący jego rady nadzorczej, pełniąc te funkcje, mógł grać na giełdzie z wykorzystaniem poufnych informacji, zarząd restauracyjnej spółki stanął za nim murem. W oświadczeniu stwierdził, że „ma pełne zaufanie do postawy etycznej i uczciwości" szefa nadzoru, który zapewnił, iż „pomówienia ze strony byłego partnera biznesowego są całkowicie nieprawdziwe".
Chodzi o szczecińskiego biznesmena Andrzeja Ł., który podczas przesłuchania przez CBA przyznał, że kupował i sprzedawał papiery, głównie AmRestu, na telefoniczne polecenie Henry'ego M. Na jego konto we wrześniu 2008 r. trafiło podobno 2,5 mln dol., oficjalnie jako pożyczka od ojca Amerykanina. Powiązaniami Henry'ego M. z innym polskim biznesmenem zajęło się też amerykańskie FBI.
To, czy tzw. insider trading miało miejsce, jest przedmiotem śledztwa szczecińskiej prokuratury okręgowej. Część akt przekazano do Warszawy, gdzie znajduje się pion do walki z przestępczością giełdową. – Dzisiaj dostaliśmy te materiały. Ale osoba, której przydzielono śledztwo, jeszcze się z nimi nie zapoznała, więc nie może na razie udzielić komentarza – mówi „Rz" Monika Lewandowska, rzeczniczka warszawskiej prokuratury. Sprawę bada też KNF. – Postępowanie wszczęliśmy we wrześniu. Teraz gromadzimy materiał i ustalamy stan faktyczny – mówi Łukasz Dajnowicz, rzecznik KNF.