Strona ukraińska, która ma w Stoczni Gdańsk 75 proc. udziałów, szacuje, że trzeba 180 mln zł, by uratować ją przed bankructwem. Tygodnik „Bloomberg Businessweek Polska" dotarł jednak do dokumentów, z których wynika, że kwota ta jest dużo wyższa.
Z nieoficjalnych informacji tygodnika wynika, że w rzeczywistości może sięgać nawet 400 mln zł. Do zobowiązań wobec kontrahentów i pracowników doliczyć bowiem trzeba jeszcze inne zobowiązania publiczno-prawne, jak choćby spłata pożyczek czy składek ZUS, których stocznia też nie reguluje na bieżąco.
W sierpniu większościowy udziałowiec stoczni przedstawił Agencji Rozwoju Przemysłu, która jest mniejszościowym właścicielem (ma 25 proc.) plan ratowania stoczni. Zdaniem ARP istnieją jednak duże wątpliwości, czy dokument prawidłowo odzwierciedla sytuację spółki. Po analizie i weryfikacji danych okazało się, że realizacja planu obarczona jest dużym ryzykiem niepowodzenia.
- Dokument nie pozwala w ocenie agencji na dalsze zaangażowanie w projekt oraz udzielenie stoczni nowego finansowania. Przyjęte w biznesplanie założenia są w ocenie ARP nierealne i zbyt optymistyczne. Pismem z dnia 20 września 2013 r. poinformowała większościowego akcjonariusza, iż na podstawie wyżej wymienionego dokumentu nie jest możliwe dalsze partycypowanie ARP w projekcie – informuje „Bloomberg Businessweek Polska" resort skarbu.
Co z tego wynika? – Nieuchronne bankructwo – wyjaśnia tygodnikowi urzędnik znający sprawę. W zeszłym tygodniu sytuacją stoczni zajmował się rząd. Nieoficjalnie wiadomo, że premier zaakceptował już jej upadek.