Pomoc publiczna to temat drażliwy. Niby wszyscy zdają sobie sprawę, że pewne sektory gospodarki z publicznym transportem na czele nie będą w stanie funkcjonować bez dodatkowego zastrzyku środków, ale skala tych wydatków może budzić wątpliwości.
Jak podał monitorujący pomoc publiczną Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, w 2013 r. jej wartość wyniosła 21,42 mld zł wobec 21,8 mld zł rok wcześniej. UOKiK zaznacza, że kwota uwzględnia pomoc udzieloną w sektorze transportu, która w 2013 r. wyniosła 4,9 mld zł – czyli o ponad 1 mld zł więcej niż rok wcześniej.
– Jeśli od lat pomoc publiczna udzielana jest w podobnej wysokości i nie przynosi to efektów, to powinniśmy nazywać ją raczej filantropią – mówi Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. A. Smitha. – Nie jest to nic nadzwyczajnego, większość państw stosuje takie systemy. Jednak w USA, gdy udzielone z budżetu pożyczki okazywały się nie do końca efektywne, nakazywano ich natychmiastowy zwrot. U nas nawet najbardziej nieefektywne biznesy dotuje się latami – podkreśla.
Absurdalna kwota
– Wszyscy zasługujemy też na informację, ile pomocy publicznej faktycznie trafia do firm, nie tylko w sensie księgowym, ale ekonomicznym – dodaje Rafał Antczak, wiceprezes Deloitte Business Consulting.
Chodzi nie tylko o dotacje czy ulgi przekazywane spółkom, a cały system wspierania grup uprzywilejowanych jak górnicy, nauczyciele, służby mundurowe czy rolnicy. Nie tylko w formie dotacji do ZUS, ale wielu innych formach wsparcia. – Wtedy mogłoby się okazać, że realnie trafia w formie pomocy publicznej zdecydowanie większa kwota i może rozpoczęłaby się prawdziwa dyskusja na ten temat. Nie wiem, czy oczekiwać tego od rządu, ale może organizacje pozarządowe czy media są w stanie takie opracowanie przygotować?