Samochody elektryczne miały w ub. roku 4-procentowy udział w polskim rynku nowych aut, gdy w całej UE był on prawie czterokrotnie większy. Kiedy będziemy mogli choć zbliżyć się do unijnego poziomu elektryfikacji?
Mogę jedynie spekulować: będziemy bliżej wartości unijnych, gdy zaczną się wyrównywać ceny samochodów elektrycznych i spalinowych. Przełomową datą będzie rok 2035, wyznaczony jako graniczny dla sprzedaży nowych aut spalinowych. Ale ważne będzie także tempo bogacenia się społeczeństwa, nadganianie opóźnień Polski wobec najbardziej rozwiniętych krajów w UE. Zaczęliśmy z niskiego poziomu kultury motoryzacyjnej, biorąc pod uwagę to, czym jeździmy. Pamiętam moment zniesienia akcyzy na import używanych samochodów po wejściu do UE i zalew nimi polskich dróg. Sądzę, że gdyby ktoś wtedy pomyślał inaczej, nie byłoby w mentalności tego przeświadczenia, że w gospodarstwie domowym trzeba mieć dwa lub nawet trzy stare auta, bo są tanie, a ich standardy środowiskowe nie mają znaczenia.
W przyszłym roku miał być milion elektryków – takie były ambicje rządu PiS. Brakuje do tego celu prawie 950 tys. Jakie błędy popełniono, że wciąż jesteśmy na początku drogi?
Jednym z najważniejszych było ośmieszenie tematu. Ten milion elektryków stał się memem, ludzie zaczęli się z tego śmiać. Zabrakło mocnego wsparcia legislacyjnego nakierowanego na komponent mogący przynieść największą zmianę – segment samochodów kupowanych przez firmy. To one kupują ponad 70 proc. nowych aut. Gdyby od razu zachęcono firmy do elektryków, gdyby ich użytkowanie stało się atrakcyjne kosztowo, rynek wyglądałby dziś zupełnie inaczej. Wymiana flot przebiegałaby szybciej, używane samochody elektryczne zasilałyby rynek wtórny, elektromobilność zaczęłaby kręcić się szybciej.
Czytaj więcej
Do niedawna nabywca nowego elektryka mógł liczyć, że będzie on tracił na wartości powoli. Ale ostatnio się to jednak zmienia, a to tworzy poważne zagrożenie dla przyszłości zielonej rewolucji w motoryzacji.
Tymczasem dopłaty do zakupu elektryka wprowadzono dopiero w połowie 2021 r., dla firm nawet później, a od tego czasu system wsparcia nie zmienił się, choć auta zdrożały średnio ok. 40 proc. Czy ministerstwo pracuje nad zmianami, które dopasowałyby go do sytuacji na rynku?
Przyglądamy się, jak działa program „Mój elektryk”. Mamy budżet w wysokości 900 mln zł i będziemy musieli zdecydować, co dalej: czy dosypać więcej pieniędzy, na jakich zasadach i czy te zasady zmieniać, np. podnosząc limit ceny auta. Rzeczywiście, realia projektowania programu były wtedy inne, a rynek się zmienił. Część modeli nie łapie się na dopłatę. Dla przedsiębiorców atrakcyjniejsze są droższe samochody, więc należy się zastanowić, czy nie lepiej stymulować tę część rynku, którą firmy pociągną.
W jaki sposób? Organizacje pozarządowe proponują m.in. odliczenie pełnego VAT od zakupu elektryka i tankowanej energii czy zniesienie limitu wydatków na eksploatację.
Będziemy to wszystko analizować, gdy zaczniemy myśleć o przedłużeniu programu „Mój elektryk”. Można oferować pieniądze, ale najlepiej zrobić to w pakiecie z innymi sposobami wsparcia. Na razie kwestia odliczania VAT nie jest brana pod uwagę przez Ministerstwo Finansów. Natomiast od stycznia 2026 r. będzie bardziej korzystny system odpisów amortyzacyjnych. Limit dla elektryków pozostanie bez zmian: 225 tys. zł, a dla aut spalinowych spadnie ze 150 do 100 tys. zł, co sprawi, że te nożyce bardziej się rozejdą, poprawiając opłacalność użytkowania samochodu elektrycznego.