Ucieczka przed klątwą 38 milionów

Jeśli mamy się dorobić młodej innowacyjnej firmy o globalnym zasięgu, to jej twórcy powinni zaczynać od razu za granicą.

Aktualizacja: 01.11.2016 08:16 Publikacja: 30.10.2016 11:34

Foto: Explain Everything

Tekst pochodzi z lipcowego numeru Blooomberg Businessweek Polska

Pewna firma o anglojęzycznej nazwie Desk.Works w grudniu zeszłego  roku wprowadziła na rynek swoją aplikację. Umożliwia ona rezerwację tymczasowych miejsc pracy w biurach na całym świecie. Działa to tak, że wystarczy parę kliknięć w smartfonie, by wynająć biurko w Berlinie, Sao Paulo, Singapurze czy Nowym Jorku. W?ciągu zaledwie trzech miesięcy od startu Desk.Works zdobył tysiące klientów. W bazie ma już 480 lokalizacji w 62 krajach.

W pewnym momencie o tej innowacyjnej usłudze dowiedziały się duże sieci hoteli z Polski, które chcą otworzyć biura coworkingowe w swojej przestrzeni. Usłyszały o niej za granicą. – Gdy się do nas odezwały – śmieje się Waldemar Ariel Gala, pomysłodawca innowacyjnego biznesu – były zaskoczone, że jesteśmy polskim start–upem.

Bo rzeczywiście – choć Desk.Works pochodzi z Poznania, to nic na to nie wskazuje. Witryna, aplikacja – wszystko jest anglojęzyczne. Trudno znaleźć jakiekolwiek ślady proweniencji firmy. Nad Wisłą i ona, i jej usługi są bardzo mało znane. I nie jest to ani przypadek, ani efekt pozerstwa założycieli, lecz wynik świadomej, przemyślanej decyzji biznesowej. Co więcej, takie decyzje stają się wśród polskich innowacyjnych firm coraz częstsze – podobną podjęły m.in. wszystkie firmy, które przedstawiamy obok.

Dlaczego tak się dzieje? Przytoczmy dowcip popularny wśród start–upowców. Rozmawia dwóch młodych przedsiębiorców:

– Sypiam jak niemowlę – mówi jeden z nich.

– Tak dobrze? – pyta drugi.

– Nie – odpowiada rozgoryczony rozmówca. – Budzę się co chwila i płaczę!

Żart ten obrazuje ciężki los młodych firm, które znajdują się dopiero na początku swojej biznesowej drogi. Statystyki pokazują, że średnio 9 na 10 start–upów nie jest w stanie przetrwać dłużej niż trzy lata. Większość znika z rynku już po roku.

– Padamy jak muchy. Nawet jeśli uda się pozyskać finansowanie. Ten biznes jest niezwykle ciężki – przekonuje Michał Mikulski, założyciel start–upu Egzo Tech.

Michał wie, co mówi. Sam stał przed wizją bankructwa. Dziś jego robot Luna do rehabilitacji ruchowej zgarnia jednak nagrodę za nagrodą, a jego samego w ubiegłym roku prestiżowy magazyn branżowy „MIT Technology Review", wydawany przez renomowaną uczelnią Massachusetts Institute of Technology, zakwalifikował do grona największych polskich wizjonerów.

Teraz Mikulski radzi innym innowatorom: idźcie bezpośrednio do klientów. – Dopóki tego nie zrobicie, każdy biznes jest tylko pomysłem, a każda technologia – nieistotna. Kluczowy jest rynek – podkreśla.

Mówiąc językiem ekonomistów: niezbędne jest uzyskanie skali. To oznacza, że swój biznes start–upy powinny projektować nie tylko lokalnie czy nawet na rynek ogólnokrajowy, ale szerzej. „Projekt już na wstępie nie powinien mieć żadnych ograniczeń dla ekspansji globalnej" – tak mogłoby brzmieć podstawowe hasło z?podręcznika młodego przedsiębiorcy.

Z tym jednak Polacy najwyraźniej mają problem. To dlatego spektakularne sukcesy osiągane za granicą przez rodzime start–upy wciąż należą do rzadkości. Tomasz Czechowicz, prezes MCI Capital, jednego z najbardziej aktywnych w naszym kraju funduszy venture capital, twierdzi, że cierpią one na „klątwę 38 mln". Chodzi tu oczywiście o liczbę ludności. – Przedsiębiorcy zadowalają się obecnością na naszym rynku, który daje iluzję dużego. Ale to tylko złudzenie – uważa. – Robią błąd.

Dlatego – paradoksalnie – start–upy z małych krajów mają większe szanse na międzynarodowy sukces. – Firmy np. z Estonii i Szwecji są zmuszone od razu myśleć o ekspansji – mówi Czechowicz.

Co gorsza, Polacy nie tylko kurczowo trzymają się lokalnego rynku, ale nie dopuszczają do niego innowatorów z zagranicy. Albo oni się do nas nie garną, co na jedno wychodzi: z opublikowanego niedawno przez German Startup Association raportu o europejskich start–upach („European Startup Monitor") wynika, że aż 95 proc. założycieli tego typu firm w naszym kraju to polscy obywatele. Jest to aż trzykrotnie większy odsetek niż w innych państwach UE. Taka „izolacja" od świata to kolejny problem rodzimej sceny start–upowej, który nie pozwala uwolnić tkwiących w tej branży możliwości. – Pluralizm kulturowy przynosi większy potencjał innowacyjności i produktywności – zauważa Eliza Kruczkowska, kierująca fundacją Startup Poland.

Rodzimą branżę ogranicza też nieprzyjazny klimat prawny i wszechobecna biurokracja. – Aby dostać dofinansowanie na nasz projekt w Polsce, musieliśmy skompletować sześć segregatorów dokumentów – wspomina Beata Paszek–Sobolewska, prezes toruńskiego start–upu Torqway, który stworzył dwukołowy pojazd, konkurenta dla Segwaya. Jak wspomina, nawet pozyskując grant bezpośrednio ze zbiurokratyzowanej Brukseli, Torqway miał mniej pracy. – Wystarczyło parę załączników – dodaje Paszek–Sobolewska.

Przemysław Kuśmierek, szef Migam, jednego z najbardziej rozpoznawalnych na świecie polskich start–upów, który dofinansował sam Richard Branson, twórca Virgin Group, podkreśla, że aby skutecznie działać na rynku brytyjskim, musiał założyć spółkę w Anglii. – Inaczej nie chcieli z nami współpracować. Polska nie jest bowiem za granicą postrzegana jako kraj sprzyjający przedsiębiorcom. Albo się to zmieni i przepisy staną się bardziej przyjazne, albo trzeba będzie uciekać, bo nawet Branson nie pomoże – żartuje.

– Jedną z pierwszych barier, które napotykają firmy, zwłaszcza te w bardzo wczesnych fazach rozwoju, jest brak finansowania. Dlatego tak ważna jest odpowiednia podaż kapitału zarówno publicznego, jak i prywatnego. Przedsiębiorca powinien mieć możliwość wyboru z portfolio instrumentów optymalnego dla siebie rozwiązania – ocenia Katarzyna Walczyk–Matuszyk, wicedyrektor w Krajowym Punkcie Kontaktowym Programów Badawczych UE. Michał Rubaszek, ekspert Instytutu Ekonomicznego NBP, również uważa, że na rynku jest za mało funduszy VC, które mogłyby finansować ryzykowne inwestycje.

Mamy więc zaklęty krąg. Z jednej strony „klątwa 38 mln" i brak międzynarodowej burzy mózgów prowadzą do koncentracji start–upów na rynku wewnętrznym, z drugiej – niesprzyjające innowacjom otoczenie w naszym kraju hamuje tkwiący tu potencjał.

Jak się z tego wyrwać? Jednym ze sposobów okazuje się rozpoczęcie biznesu od ekspansji zagranicznej lub w ogóle stworzenie od podstaw spółki na obczyźnie. W ten sposób kolejnym przedsiębiorcom udaje się dziś powtórzyć globalny sukces takich polskich start–upów, jak giełdowy LiveChat, którego wartość rynkowa przekroczyła już 1 mld zł (spółka rozwija usługi wspierające sprzedaż i?obsługę klientów w modelu SaaS), SALESmanago (platforma automatyzacji marketingu m.in. dla branży e–commerce, w którą zainwestował znany biznesmen Rafał Brzoska), UXPin (stworzył narzędzie dla projektujących aplikacje mobilne i internetowe, z którego korzystają m.in. Adidas, Microsoft czy RedBull), a także Brainly (w Polsce znany bardziej jako Zadane.pl – portal pomocny przy nauce i odrabianiu prac domowych) czy Estimote (twórca beaconów – małych, bezprzewodowych nadajników, komunikujących się ze smartfonami).

Jednym z przykładów jest Explain Everything. Piotr Śliwiński i Bartosz Gonczarek nad aplikacją, która jest de facto wirtualną tablicą do tworzenia animacji, pracowali od 2008 r. Wrocławianie w ogóle nie myśleli o naszym kraju jako potencjalnym rynku zbytu. Dlatego odpalili go w USA. Amerykańscy nauczyciele pokochali to rozwiązanie. Od tego czasu po aplikację sięgnęli też m.in. belfrzy z Kanady, W. Brytanii, Danii, a nawet Australii, gdzie Explain Everything dostępny jest na 80 proc. iPadów używanych w szkołach. Dlaczego wybrali od razu zagranicę? Jak tłumaczy Piotr Śliwiński, w polskich szkołach wciąż brakuje dostępu do nowoczesnych technologii, a urządzenia mobilne dzieciom i młodzieży służą raczej do rozrywki niż edukacji. Również nauczyciele są mniej chętni do wykorzystywania nowinek w procesie nauczania.

Na Australię postawiła jedna z najbardziej rozpoznawalnych osób z rodzimej sceny start–upowej – przedsiębiorca i anioł biznesu Rafał Han. Jego spółka Silvair tworzy inteligentne oświetlenie. Wkrótce pierwsze wdrożenie – w biurowcu w Melbourne. A w planach na jesień: pilotaż w szwajcarskich drogeriach. – Padło na Australię, bo stamtąd pochodzi nasz partner Organic Response, z którym wdrażamy rozwiązanie do biurowców – tłumaczy Marek Wierzbicki, jeden z menedżerów Silvair.

Znany nam już Waldemar Ariel Gala, pomysłodawca innowacyjnego biznesu Desk.Works, zaczął go poza Polską, bo – jak tłumaczy – na Zachodzie tzw. branża coworkingowa jest znacznie bardziej rozwinięta. – W?Polsce coworking wciąż nie jest popularny. Mało tego, nie wszyscy mają świadomość, o?co w tym tak naprawdę chodzi. A na Zachodzie taki sposób pracy już się przyjął. Tam znacznie więcej osób decyduje się pracować na odległość, prowadzić swój własny start–up lub mały biznes. Te osoby nie chcą zamykać się w domu, potrzebują przede wszystkim przestrzeni do pracy, ale także społeczności – wyjaśnia.

W?tej chwili na świecie istnieje ponad 10 tys. tzw. coworkingów – miejsc do pracy w wynajętym pomieszczeniu, wykorzystywanych głównie przez wolnych strzelców. Rozwiązują one problem, który występuje w centrach dużych miast, gdzie często nie ma małych biur lub są zbyt drogie, a w efekcie freelancer jest skazany na pracę w kawiarni. – W Polsce, nawet jeśli ktoś wykonuje wolny zawód czy prowadzi mały biznes, preferuje pracę w domu – dodaje Gala.

Wg niego dzięki wyskalowanemu biznesowi wycena spółki ma szansę bardzo szybko rosnąć. A ostatnio, jak opowiada Gala, do Desk.Works zgłosił się inwestor. Położył na stole prawie 22 mln dol. Twórca firmy odmówił. Twierdzi, że sprzedaż spółki w tym momencie to jak wyjście z dobrej imprezy o godz. 22.

Podobnych projektów, których autorzy skaczą na głębokie wody oceanu globalnego biznesu, zamiast koncentrować się na raczkowaniu po rodzimym podwórku, przybywa. Cały portfel start–upów, które zaczynają właśnie od międzynarodowej ekspansji, ma fundusz Black Pearls VC. – Quantum Lab, Brick Biometry, Rebel Module Global – wylicza jednym tchem Marcin Popiel z Black Pearls.

Ten ostatni start–up to producent innowacyjnych, energooszczędnych i pasywnych budynków modułowych. Pierwszy taki dom postawił już w Niemczech. Kolejne będą w Szwecji, Polsce i Austrii.

Quantum Lab opracował z kolei rozwiązanie pozwalające odczytywać, na podstawie obrazu twarzy i analizy mimiki, emocje konsumentów w handlu detalicznym. Pierwszym jego klientem została sieć amerykańskich fast foodów Costa Vida. I to właśnie za oceanem spółka widzi docelowy rynek dla swoich usług.

Na kraje Trzeciego Świata stawia zaś Brick Biometry. Tomasz Błasiak, konsultant ONZ i doświadczony menedżer z ponad 40–letnim stażem w zarządzaniu dużymi projektami IT, realizuje program „Brick", którego celem jest stworzenie urządzenia z zaawansowanymi systemami biometrycznymi, do prowadzenia lokalnej rejestracji ludności i wydawania dokumentów tożsamości.

Dzięki takim start–upom może uda się przerwać ów zaklęty krąg i Polska dorobi się młodej firmy o globalnym zasięgu – takiej jak Skype czy Uber. Kaja Prystupa–Rządca, dr nauk o zarządzaniu w Akademii Leona Koźmińskiego, nie ma wątpliwości, że „ucieczka" innowatorów za granicę to w długim okresie zjawisko korzystne dla naszej gospodarki (choć pozornie jest odwrotnie). – Polska nie jest uznawana za gospodarkę innowacyjną. Obecność naszych start–upów na arenie międzynarodowej jest więc niezmiernie istotna z punktu widzenia budowania wizerunku kraju, w którym powstają innowacje, a także wysokiej jakości produkty i usługi – mówi. – Ponadto, rozwój polskich start–upów poza granicami jest korzystny z perspektywy dyfuzji wiedzy. W ten sposób pracownicy zatrudnieni w start–upach mogą się uczyć od mentorów zagranicznych. I nie chodzi o samą wiedzę techniczną, lecz również o metody zarządzania – przekonuje.

Ale powodów „uciekania" start–upów za granicę jest więcej. Poza Polską firmy mają dostęp do finansowania przez zagranicznych inwestorów, którzy dysponują większymi funduszami niż krajowi. Prystupa–Rządca przypomina, że do tego dochodzą możliwości finansowania przez crowdfunding, a jednym z kluczowych wymogów wejścia na Kickstarter – największą amerykańską platformę finansowania społecznościowego – jest rejestracja firmy na terenie USA.

– Polska kultura start–upów jest stosunkowo młoda, a wsparcie oferowane przez Zachód często bardziej zaawansowane i przetestowane. Dlatego wiele polskich firm szuka pomocy w Dolinie Krzemowej, Izraelu czy Berlinie – mówi Katarzyna Walczyk–Matuszyk z Krajowego Punktu Kontaktowego.

Rafał Han uważa, że wyjście na zagraniczny rynek może być trampoliną do sukcesu. – Ale ten skok może się też zakończyć bolesnym upadkiem – przestrzega. – Taka decyzja to poważne zobowiązanie oraz długi i trudny proces wdrażania, wymagający dużej determinacji – kontynuuje prezes Silvair. – Wejście na rynek globalny wymaga dobrej znajomości specyfiki tego rynku, zachowań klientów. Działanie na arenie międzynarodowej to też większa presja.

Wyzwań jest więcej, na co zwraca uwagę Rafał Plutecki, kierujący kampusem Google'a w Warszawie. – Z ostrożnością należy podchodzić np. do spraw prawnych i logistycznych – podpowiada i wymienia kluczowe zagadnienia: odpowiedzialność prawna, rezydencja podatkowa, płatności, wymiany walut, dostawy towaru, gwarancje i?zwroty.

Mimo tych utrudnień wyjście na zagraniczne rynki jest dziś znacznie prostsze niż jeszcze kilkanaście lat temu. Wszystko za sprawą internetu. – Daje on możliwość dotarcia do klientów na całym świecie – podkreśla Plutecki. Jak tłumaczy, jest szczególny model biznesowy, który rewelacyjnie korzysta z potencjału sieci: platformy zwane też marketplaces. – Chodzi o firmy, które wykorzystują istniejącą infrastrukturę oraz ludzi i podmioty już podłączone do sieci, by zbudować platformy łączące klientów i?dostawców. I w ten sposób zmienić sposób korzystania z usług. Najsłynniejsze to Uber czy AirBnB. Polskim przykładem jest z kolei Doc.Planner – tłumaczy Plutecki. Ta ostatnia firma, zbudowana przez przedsiębiorcę internetowego Mariusza Gralewskiego (wcześniej współtwórcę GoldenLine) znana jest w kraju pod marką Znanylekarz.pl. Po ogłoszonej niedawno fuzji z hiszpańskim konkurentem warszawska spółka stała się największą na świecie platformą łączącą pacjentów z lekarzami online.

Wg Pluteckiego o ile kiedyś wejście na rynki międzynarodowe wymagało długich i kosztownych analiz, o tyle dziś darmowe narzędzia analityczne umożliwiają znalezienie atrakcyjnych rynków i wstępną analizę konkurencji w jeden dzień. I może się okazać, że to właśnie będzie pierwszy krok w ucieczce przed „klątwą 38 mln".

Explain Everything niedoceniony w polskiej szkole

„Objaśnij wszystko", czyli po angielsku explain everything, to nazwa polskiego start–upu, który robi furorę w szkołach na całym świecie. Bartosz Gonczarek (na zdj. z lewej) i Piotr Śliwiński (w środku) wymyślili aplikację, która jest interaktywną tablicą do nagrywania animowanych prezentacji. Umożliwia tworzenie slajdów z wykorzystaniem zaimportowanych obrazków, zdjęć, filmów, plików dźwiękowych, dokumentów PDF czy zrzutów ekranu, przy jednoczesnym prowadzeniu narracji. Produktem zainteresował się amerykański nauczyciel i naukowiec Reshan Richards (na zdj. z prawej), który pomógł w rozwoju aplikacji, usprawnieniu układu interfejsu i zaprojektowaniu kolejnych funkcji. Stał się też partnerem biznesowym polskich start–upowców.

Aplikacja w 2011 r. wystartowała w amerykańskim sklepie Apple'a i w ciągu czterech miesięcy od premiery ściągnięto ją 10 tys. razy. Po trzech latach sprzedaż wzrosła do 1,3 mln ściągnięć, a do dziś aplikację pobrały już 3 mln ludzi na całym świecie. Z tego narzędzia powszechnie korzysta się w Australii czy Wlk. Brytanii. Aplikacja zainstalowana jest na szkolnych tabletach w USA, a po rozwiązania polskiej firmy sięga 95 proc. duńskich szkół. Paradoksalnie w naszym kraju Explain Everything nadal jest mało znany.

Desk.Works, czyli globalne biuro

Waldemar Ariel Gala (na zdj. obok) to młody przedsiębiorca o polsko–niemieckich korzeniach. Jak sam o sobie mówi – „mentalny punk, z uporem walczący o swoje marzenia". Pierwszy biznesplan napisał w wieku 16 lat, ale jego największe osiągnięcie to Desk.Works – mobilna aplikacja, która umożliwia rezerwację tymczasowych miejsc pracy w biurach na całym świecie. – Jest intuicyjna i przeznaczona zarówno dla osób szukających miejsca pracy, jak i dla tych, które chcą zaoferować swoje biura do czasowego lub długoterminowego wynajmu – mówi poznański start–upowiec. Ceny za wynajem w aplikacji są stałe; zawsze wynoszą 20 dol. dziennie i 390 dol. miesięcznie. Niezależnie od kraju. Tymczasem, poza aplikacją Desk.Works, średnia cena za biurko w Wlk. Brytanii wynosi np. ok. 52 dol. dziennie i 473 dol. miesięcznie, a w USA – odpowiednio 30 i 425 dol. – Poszerzamy bazę klientów, chcemy umożliwić użytkownikom zamawianie biurek w siedzibach start–upów, centrach biznesu, dużych korporacjach. Chcemy też pomagać hotelom, dworcom czy centrom handlowym w zaadaptowaniu ich przestrzeni pod biura coworkingowe – dodaje Gala. Polski rynek go nie interesował. – Od początku skupialiśmy się na skali globalnej – podkreśla.

Nanovo – sukces zaczął się od Szkocji

Polski start–up przebojem wdziera się do dynamicznie rozwijającej się branży digital signage. To nic innego jak np. cyfrowe ekrany zastępujące tradycyjne szyldy lub znaki informacyjne. Mogą wyświetlać klipy na terenie centrum handlowego czy robić za elektroniczne menu w fast foodzie. Nanovo opracowało autorskie oprogramowanie Signio, a rozwiązania spółki można dziś znaleźć w?salonach Sephory, Próchnika, Szubrytu, oddziałach mBanku, a także biurach EY czy restauracjach Dunkin' Donuts i McDonald's. – Flagowym wdrożeniem jest uruchomienie 2 tys. ekranów w?sieci ponad 800 salonów Play – mówi Jakub Głuszkiewicz, jeden z założycieli Nanovo, a prywatnie perkusista zespołu Grejfrut, zawodowy gracz w pokera w Las Vegas  i programista–fascynat. Ale rynkowy sukces nie byłby możliwy, gdyby nie splot przypadków i szczęście. W?2013 r. polscy start–upowcy zostali dostrzeżeni przez japońskiego potentata – koncern Sharp, który polecił ich pierwszemu wielkiemu klientowi – szkockiemu bankowi. To właśnie w Royal Bank of Scotland Nanovo zaliczyło swój debiut. Piotr Badowski (z prawej), drugi z założycieli firmy, podkreśla, że spółka na tyle ugruntowała już swoją pozycję, że stała się jednym z głównych graczy w?branży. – Konkurujemy z największymi światowymi potentatami w?branży digital signage – zaznacza. CEO firmy jest Dariusz Sobczak

Booksy zamówi fryzjera w USA

Matematyk, innowator, twórca start–upu iTaxi, a do tego ultramaratończyk: Stefan Batory. Stworzył Booksy, czyli aplikację do rezerwowania wizyt w salonach usługowych – np. u fryzjera, kosmetyczki czy masażysty. Choć start–up ruszył dopiero dwa lata temu, dziś ma podpisane kontrakty z kilkoma tysiącami firm na całym świecie, a za pośrednictwem aplikacji umówionych zostało już 500 tys. wizyt. Wartość zamówionych usług przekroczyła 30 mln dol. To efekt sukcesu, jaki Booksy osiągnął za oceanem.

System tworzą tak naprawdę dwie aplikacje – jedna biznesowa, umożliwiająca zarządzanie salonem, druga dostępna zupełnie bezpłatnie dla klientów, którzy chcą z tych usług korzystać (dzięki niej możliwe jest m.in. bezkolizyjne rezerwowanie wizyty niezależnie od pory dnia czy nocy, i to z poziomu np. mediów społecznościowych).

Booksy zaczął działalność nie w Polsce, ale w USA. Potem aplikacja pojawiła się również w W. Brytanii, Kanadzie i Australii. Teraz dostępna jest na ponad 80 rynkach na całym świecie, w tym w Indiach, RPA czy na Filipinach. – Od samego początku miał to być projekt globalny, który skutecznie konkuruje z największymi graczami na rynku – podkreśla Stefan Batory.

W ostatnich miesiącach spółka pozyskała w sumie 12 mln zł. W projekt zainwestowały fundusze RTA Ventures, Inovo.vc, Muller Medien i Piton Capital. Dziś Booksy to jeden z najbardziej dynamicznie rozwijających się polskich start–upów.

Silvair zaświeci w?Australii

Jest to start–up kierowany przez Rafała Hana, który stoi za sukcesami Estimote czy Ciufcia.pl. Silvair (wcześniej Seed Labs) stawia na internet rzeczy – skoncentrował się na rozwiązaniach z dziedziny inteligentnego oświetlenia. W swoim krakowskim oddziale B+R stworzył układ scalony wielkości znaczka pocztowego, który ma „wbudować" inteligencję w lampy, czyli urządzenia używane w każdym wnętrzu. Umożliwia sterowanie nimi za pomocą smartfona dzięki wykorzystaniu technologii Bluetooth Smart. Silvair opracował bezprzewodową platformę, która umożliwia konfigurację, sterowanie i zarządzanie infrastrukturą oświetleniową w przestrzeniach komercyjnych. Agregowanie i przesyłanie danych z tej infrastruktury może posłużyć do zmniejszenia zużycia energii i poprawy komfortu ludzi, co z kolei sprzyja większemu zaangażowaniu klientów i sprzedaży. Start–up realizuje właśnie pierwsze duże wdrożenie – w Australii. Inteligentne oświetlenie uruchomi w biurowcu w Melbourne (na zdj). Sensory będą tam agregować dane i przesyłać je do chmury, dzięki czemu nadzorca dowie się, jak często żarówki są używane, czy ktoś jest w zasięgu danej lampy, czy światło jest przyciemnione itp. Silvair, który wspierają fundusze z USA, Japonii i Polski, wszedł niedawno w nową fazę rozwoju – pozyskał niemal 5 mln dol. dofinansowania. W planach ma wdrożenie inteligentnego oświetlenia w szwajcarskich drogeriach i w jednym z krakowskich muzeów.

Materiał Promocyjny
Karta kredytowa to wygodny sposób na sfinansowanie niespodziewanych wydatków
Biznes
Polska armia zyska oczy. MON kupuje satelity za setki milionów złotych
Biznes
Gigantyczne inwestycje Saudów w USA. Ceny mieszkań wyhamowały
Biznes
Te dane zaskakują. Polacy wiedzą o zagrożeniu, ale je bagatelizują?
Patronat "Rzeczpospolitej"
Dziesiątki ekspertów z europejskich think tanków przyjechało do Warszawy i Torunia rozmawiać o przyszłości Unii Europejskiej