British Airways i Lufthansa też wynajmują hotele, a SAS na trasie Warszawa – Kopenhaga prowadzi sprzedaż pokładową. Co szkodzi, aby i LOT to robił?
Nie sądzę, żeby to była recepta na sukces. To drobna sprawa, na której nie zbuduje swojej pozycji. A powinien ją budować, sprzedając produkt dobrej jakości po odpowiedniej cenie, atrakcyjnej dla pasażera i dochodowej dla firmy. Czyli mądrze uczestnicząc w szybkim wzroście rynku.
Co chciałby pan przejąć z Lufthansy, która dokonała największego skoku jakościowego w Europie?
Punktualność, wygodne samoloty, bardzo dobry serwis na pokładzie. To nie znaczy, że LOT we wszystkim ustępuje Lufthansie, ale jego serwis jest nierówny. Są pewne trasy i niektóre załogi, gdzie zbliżamy się do światowej czołówki. Są jednak i takie trasy, na których mocno odstajemy. Dotyczy to zwłaszcza lotów dalekich na trasach atlantyckich. Tam jakość jest nieporównywalnie słabsza niż w Lufthansie.
Na światowym rynku lotniczym widzimy tendencję do konsolidacji. Czy sądzi pan, że gdy idą trudne czasy i inne linie się łączą, tworząc potężne grupy, LOT jest w stanie przetrwać sam?
LOT powinien energicznie poszukać sojuszników na Wschodzie i stworzyć w Warszawie centrum przesiadkowe dla latających na Wschód, chodzi zarówno o Rosję i Ukrainę, jak Koreę, Chiny i Japonię. Polska jest sporym krajem, nasz rynek lotniczy jeszcze się nie rozwinął, więc szanse na wzrost są. Taki rozwój i spokojne zarządzanie linią wymaga wielkiej dojrzałości związków zawodowych. Włochy są większym rynkiem lotniczym niż Polska, a Alitalia z silnymi związkami jest bankrutem. Sabena zbankrutowała z powodu nieprofesjonalnego zarządzania właściciela – Swissaira, którego zarząd dbał wyłącznie o własne interesy. Zawsze, kiedy interes jakiejś grupy jest stawiany ponad interes firmy, skutki są opłakane. Z kolei Lufthansa ma rozsądne związki i zbudowała potęgę, bo jest zarządzana żelazną ręką.