Koleje daleko od stacji

- Zaostrza się spór między Przewozami Regionalnymi a InterCity, będący pokłosiem gigantycznej operacji przekazania pierwszej spółki marszałkom województw - pisze Adrian Furgalski, dyrektor w Zespole Doradców Gospodarczych TOR

Publikacja: 29.03.2010 02:10

Adrian Furgalski,dyrektor w Zespole Doradców Gospodarczych TOR

Adrian Furgalski,dyrektor w Zespole Doradców Gospodarczych TOR

Foto: Fotorzepa, Radosław Pasterski Radosław Pasterski

Od początku w reformie coś zgrzytało, gdyż była robiona pospiesznie i dopychana politycznie, by zdążyć w zapowiedzianym terminie. Autorom wobec pustki intelektualnej, jak restrukturyzować przewoźnika, przyświecała głównie chęć pozbycia się przez PKP deficytowych połączeń osobowych wymagających co roku zwiększonych dotacji i sporych nakładów na wymianę taboru.

Najbardziej dyskusyjnym elementem reformy pozostaje decyzja o przekazaniu marszałkom spółki Przewozy Regionalne (PR) bez połączeń międzywojewódzkich. Te zaś, trafiając do InterCity (IC), przygniotły coraz lepiej odbieraną przez pasażerów, zyskowną i komercyjną spółkę nadmiarem zaplecza, stojącymi w krzakach niesprawnymi wagonami i przynoszącymi straty połączeniami o fatalnej renomie.

[srodtytul]Szczytna teoria rozjechała się z praktyką[/srodtytul]

„Profesjonalny” biznesplan PR autorstwa niezidentyfikowanych „profesjonalistów” i rzucony przez resort infrastruktury marszałkom w trakcie negocjacji na stół, okazał się dokumentem mało wartym, gdyż życie zweryfikowało negatywnie jego założenia finansowe. Wg PKP stało się tak oczywiście na skutek światowego kryzysu. Swoją drogą zarząd PKP na klęczkach powinien udać się z pielgrzymką dziękczynną, bo kryzysem może usprawiedliwiać teraz wszystkie dotychczasowe niepowodzenia. Te z dworcami, z marną sprzedażą zbędnego majątku i zerową prywatyzacją.

PR, które dopiero co udało się w 2007 r. wyprowadzić ze strat, w konsekwencji błędnych wyliczeń w biznesplanie i otrzymywania z opóźnieniem środków na pokrycie deficytu w przewozach, zaczęły mieć problemy z płynnością. Spółka sięgnęła po pieniądze IC, które uzyskiwała ze sprzedaży biletów tej spółki. Była to w sumie niebagatelna kwota prawie 130 mln zł. Wydarzenia potoczyły się jak lawina: skarga InterCity do sądu i jego decyzja o postępowaniu komorniczym, zajęcie kont PR, zdesperowani możliwością braku wypłat kolejarze grożący blokadą torów. Po tym wszystkim rada nadzorcza PR upoważniła zarząd do przygotowania wniosku o upadłość firmy. Gdzieś w tle tej zawieruchy było ok. 340 tys. pasażerów korzystających dziennie z ponad 3 tys. pociągów PR. Stojąc na peronie i pamiętając newsy programów informacyjnych o kolejowym bałaganie, denerwowali się, czy zobaczą pociąg dowożący ich do pracy.

Dług wobec IC okazał się jednak nie najważniejszy w tym zamieszaniu. Kiedy ze wszystkich zeszło powietrze i zakończono od pewnego momentu już tylko ambicjonalny spór – szybko uzgodniono porozumienie o spłacie należności w ratach.

[srodtytul]Kolejna kość niezgody[/srodtytul]

Problemem kluczowym stały się uruchamiane przez PR pociągi interRegio – zalążek konkurencji na rynku pasażerskim – ale wkraczające na trasy uruchamianych przez IC pociągów międzywojewódzkich. Reforma usamorządowienia wymusiła wręcz na PR szukanie dodatkowych źródeł dochodu. Spór zyskał nowe oblicze.

[wyimek]Początki konkurencji krajowych spółekto przygrywka do tego, co czeka nas po wejściu firm zagranicznych[/wyimek]

O ile trudno było się dziwić IC, że chcąc odzyskać pieniądze, korzystało z przysługujących mu środków prawnych, o tyle kolejny raz zawiodło Ministerstwo Infrastruktury. Wiceminister Juliusz Engelhardt podjął się roli adwokata IC, pisząc do marszałków list z połajankami i grożąc Urzędem Ochrony Konkurencji i Konsumentów w związku z niezgodnym z prawem uruchamianiem i finansowaniem pociągów interRegio, co miało być działaniem na szkodę PR. Według niego nowa oferta PR dezorganizowała rynek, bo spółka powinna się skupić na pociągach osobowych. Wątpliwe, bo licencja na przewóz osób nie zawiera takich ograniczeń, a kiedy właścicielem spółki były PKP, nikomu to nie przeszkadzało.

Podległy ministerstwu aparat ma służyć walce o interesy grupy PKP, a nie interesy pasażerów i rynku. Wywierano, szczęśliwie nieskuteczne, naciski na zarządcę infrastruktury, by odmawiał zgody pociągom interRegio na korzystanie z sieci kolejowej. Regulator rynku – Urząd Transportu Kolejowego – przypadkowo zapewne wszczął w PR kontrolę. Ministerstwo szantażuje PR, że nie zaakceptuje wniosku o wykorzystanie środków UE na kupno nowego taboru, jeśli projekt nadal będzie dotyczył połączeń międzywojewódzkich, mimo że samo, chcąc przekonać marszałków do usamorządowienia, wpisało go na listę kluczowych projektów. Pojawił się projekt ustawy umożliwiający ręczne sterowanie rynkiem poprzez możliwość likwidowania bądź ograniczania połączeń kolejowych z uwagi na „potrzeby podróżnych i gospodarki narodowej”.

[srodtytul]Zdusić konkurencję[/srodtytul]

Kurs na zniszczenie konkurencji został obrany. Jesteśmy świadkami fałszywego zainteresowania ministerstwa i PKP losami pasażerów. Współczucie z powodu gorszego komfortu jazdy pociągami interRegio jest wzruszające. Szkoda, że brakowało go, gdy ludzie wskutek niedziałającego ogrzewania marzli także w wagonach IC, a wiceminister Engelhardt przekonywał w Sejmie, że kolej zimą zdała egzamin na piątkę.

Niższy komfort nie przeszkadzał pasażerom Kolei Mazowieckich, kiedy pięć lat temu uruchomiły one „Pociąg Słoneczny” z Warszawy do Trójmiasta. Bilet za 22,5 zł sprawił, że chętni walili do niego drzwiami i oknami. Wtedy także pojawiały się głosy o nieuczciwej konkurencji.

Przewoźnicy muszą ze sobą konkurować. Jakością i ceną. Nie mogą podzielić rynku przy kawie. Ale nie mogą zachowywać się jak dzieci w piaskownicy. Podjeżdżanie pociągami 5 min przed czy po konkurencji, a potem brak oferty przez klika godzin jest takim niedojrzałym zachowaniem. Ale nie wolno tu wprowadzać ustawy, która – nie oszukujmy się – przy obecnych poglądach w ministerstwie będzie narzędziem eliminacji konkurencji wobec IC.

Gdy przewoźnicy chcą w tym samym czasie uruchomić połączenia, można zorganizować przetarg: kto więcej zapłaci za dostęp do infrastruktury, ten jedzie. Gdy mamy do czynienia z pociągami dotowanymi, potrzebny jest arbitraż niezależnego od PKP zarządcy infrastruktury.

Miejmy świadomość, że początki konkurencji między krajowymi przewoźnikami to ledwie przygrywka do tego, co czeka nas po wejściu firm zagranicznych. Przestrzegam przed uspokajającym tonem, że polskie koleje dadzą sobie radę. Podobnie uspokajano w przypadku PKP Cargo czy LOT, a wielkość utraconego przez te spółki rynku jest dowodem, że konkurencji nie można lekceważyć.

Od początku w reformie coś zgrzytało, gdyż była robiona pospiesznie i dopychana politycznie, by zdążyć w zapowiedzianym terminie. Autorom wobec pustki intelektualnej, jak restrukturyzować przewoźnika, przyświecała głównie chęć pozbycia się przez PKP deficytowych połączeń osobowych wymagających co roku zwiększonych dotacji i sporych nakładów na wymianę taboru.

Najbardziej dyskusyjnym elementem reformy pozostaje decyzja o przekazaniu marszałkom spółki Przewozy Regionalne (PR) bez połączeń międzywojewódzkich. Te zaś, trafiając do InterCity (IC), przygniotły coraz lepiej odbieraną przez pasażerów, zyskowną i komercyjną spółkę nadmiarem zaplecza, stojącymi w krzakach niesprawnymi wagonami i przynoszącymi straty połączeniami o fatalnej renomie.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Biznes
Donald Trump odstraszył zagranicznych turystów. USA stracą przez to miliardy
Biznes
Przełom w wojnie handlowej. Sprzedaż aut elektrycznych wystrzeliła
Biznes
Na Pomorzu przerzut wojsk ma być łatwiejszy
Biznes
Człowiek ze złotym klozetem, czyli korupcja w rosyjskiej drogówce
Biznes
Zełenski spotka się z Putinem. Chiny i USA na drodze do porozumienia?