Powód jest prosty – Niemcy skuteczniej znoszą biurokratyczne bariery. Spedytorzy narzekają, że urzędnicza machina nie dostosowuje się do kontenerowego boomu – spowodowanego przede wszystkim lawinowo rosnącym importem towarów z Chin i innych krajów Azji.
W zeszłym roku tylko w gdyńskim porcie przeładowano 614,4 tys. kontenerów typu TEU – prawie o jedną trzecią więcej niż w 2006 r. Ale kontenerowy przypływ mógłby być większy – tak jak dochody budżetu z ceł i opłat.
– Naszych klientów coraz częściej zniechęcają uciążliwe i nieracjonalne kontrole w portach. Na przykład na życzenie sanepidu trzeba rozpakowywać kilkanaście kontenerów zawierających tę samą partię towaru, bo inspektorom przepisy nakazują sprawdzić sto procent ładunku. To trwa i kosztuje – mówi Artur Jadeszko, szef firmy ATC Cargo z Gdyni, obsługującej m.in. szwedzki koncern Ikea. Opowiada on, że jeden z największych importerów kawy wyniósł się ostatnio z Polski. Woli zapłacić Niemcom, którzy już dawno zliberalizowali przepisy fiskalne. Nie stawiają na przykład warunku dokładnego sprawdzania surowca już na granicy, ale dokonują odbioru sanitarnego przetworzonego, finalnego produktu. – Dzięki temu wyładunek i transport odbywają się płynnie, zarabia niemiecki budżet, a towar już wprowadzony na europejski rynek może bez biurokratycznej mitręgi potem i tak znaleźć się w Polsce – dodaje Wiktor Bąk, wiceszef ATC Cargo.
Zmorą przedsiębiorców jest rygorystyczne sprawdzanie fitosanitarne opakowań drewnianych, np. palet. Powinny być odpowiednio zabezpieczone przez nadawcę, co zwykle potwierdzają odpowiednie świadectwa. Koszmar zaczyna się, gdy kontrolerzy chcą każdą paletę obejrzeć dokładniej. Rozpakowanie standardowego kontenera to koszt kilkudziesięciu dolarów. Bywa, że transport tygodniami nie może opuścić portowego terminalu. Oprócz celników i straży granicznej w porcie ładunek sprawdzają jeszcze kontrolerzy Państwowej Inspekcji Sanitarnej, Inspektoratu Jakości Artykułów Rolno-Spożywczych, Weterynaryjnego Inspektoratu Sanitarnego czy Państwowej Inspekcji Handlowej.
– Wciąż należymy do nielicznych europejskich krajów, które nie uprościły administracyjnych procedur wymaganych unijnym prawem – mówi Jadeszko. To przynosi wymierne i coraz wyższe straty, bo cło i opłaty zostają w krajach bardziej przyjaznych przedsiębiorcom. Według niektórych szacunków, tylko dochody z ceł wzrosłyby o 300 mln zł, gdyby spedytorzy wybierali odprawę graniczną w Polsce.