Sto lat Nikisza

Miejsce uwiecznione w śląskiej trylogii Kazimierza Kutza, gdzie w święta do kościoła chodzi się jeszcze w tradycyjnych strojach. Ale mieszkańcy mówią: to już nie to samo osiedle, co kiedyś. Zwłaszcza od kiedy zakazano hodowli gołębi

Publikacja: 29.11.2008 01:12

Sto lat Nikisza

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Nikisz to 161 drzwi w dziewięciu blokach z czerwonymi wnękami okiennymi i parapetami zbudowanych w latach 1908 – 1918 przez braci Georga i Emila Zillmanów wokół szybu Nikisch kopalni Giesche. Mieszka tu dziś ok. 4 tys. ludzi.

Osiedle – część dzielnicy Janów – powstało wokół otwartej w 1826 r. kopalni Giesche – dziś Wieczorek (pamięci działacza ruchu robotniczego) – należącej teraz do Katowickiego Holdingu Węglowego. 100-letnia perełka architektoniczna, dwupiętrowa zabudowa z cegły, z pyrlikiem i żoloskiem (narzędzia z górniczego herbu) na bramach, wyróżnia się wśród szarych budynków Śląska. Osiedle nie tętni życiem tak jak dawniej. A mieszkańcy pytają: co dalej z Nikiszowcem?

Fotograf Krzysztof Niesporek, którego rodzinny zakład działa w rynku od 1919 r., podsumowuje:

– Żal tych czasów, gdy jako dziecko biegałem po podwórkach między chasiokami (śmietniki – red.), grając fusbal nasz plac na wasz plac, żal, że nie można się karnąć (przejechać – red.) balkanem (wąskotorówka).

[srodtytul]Całe życie na jednej ulicy[/srodtytul]

Gertruda Hornik 13 listopada skończyła 95 lat. Jest najstarszą rodowitą nikiszowianką. Urodziła się na ulicy przy kościele św. Anny i mieszka tam do dziś. Wspomina jak jastrzębie atakowały pisklęta gęsi i kaczek hodowanych przez mieszkańców. Bo na Nikiszu do lat 60. każdy miał komórkę, w której hodowano świnie, króliki i kury, a także trzymano węgiel na opał. Piece zniknęły z Nikisza dopiero kilka lat temu, gdy gmina postanowiła zafundować wszystkim centralne ogrzewanie. – Najbliższe koleżanki poumierały, to ja teraz sobie tak sama tamte czasy wspominam. Tęskni człowiek, bo nie ma tych czasów, gdy siadało się z sąsiadami na klatce, jeden przynosił rosół, drugi żur, i jadło się wspólnie.

Śląski żur to jedna z nielicznych tradycji, która do dziś została w domach nikiszowian. Ba, na końcu placu Wyzwolenia wystarczy zastukać dwa razy w okno pani Helgi, podać słoik i dwa złote, by dostać porcję tego domowo zakiszonego specjału.

102-letnia Gertruda Król (urodziny 24 listopada) zwana Królką, najstarsza nikiszowianka z ul. św. Anny, jednak mieszkająca w dzielnicy „dopiero” 40 lat, z werwą nastolatki łapie za miotłę i zamiata, bo przyszli goście. – Dałabym wom gorzołki, gdybym miała, ino ni mom. Piekłam typowy kołoc z posypką, ino teraz pieca nie mam, to nic nie warzę – wzdycha.

Opiekująca się nią młodsza koleżanka, 87-letnia Łucja Knapik, wyprzedzająca w tempie chodzenia po schodach swoje wnuki, potwierdza: Kołacz był, piekła jeszcze, mając 99 lat. – A na jej setne urodziny to i proboszcz dyspensę na tańce i kiełbasę dał, choć to piątek był – wspomina, mówiąc, że do drewnianych schodów każdy przywykł, wind nigdy nie było, a do toalety na półpiętrze chodzić było trzeba (do dziś połowa mieszkań nie ma własnych łazienek).

– Teraz to już ludzie nie są tak razem jak kiedyś – zamyśla się Łucja Knapik. – Tylu chuliganów, ci młodzi w ogóle nie czują Nikiszowca, podpalanie śmietników, napisy na blokach...

Tych ostatnich na zabytkowych domach nie brakuje. „Urodziliśmy się po to, by inni żyli w strachu” – informują na rynku kibice Ruchu Chorzów. „Tu nic nie ma, bo my wszystko wzięli” – podsumowuje napis na garażach przy ogródkach działkowych. Niedawno kilku pobiło strażaków gaszących płonący śmietnik, innym razem złodzieje samochodu wjechali nim do sklepu, bo skończyły się im papierosy i alkohol.

– Nikt blokersów nie goni, bo w Nikiszu nie ma posterunku policji – przyznaje Krzysztof Niesporek.

[srodtytul]To, czego już nie ma[/srodtytul]

Georg i Emil Zillman, niemieccy architekci, zbudowali dwa osiedla – Nikiszowiec i Giszowiec. Ale to Nikisz ma górniczy klimat. Bo choć w Giszowcu też mieszkają górnicy – tamto osiedle to nie familoki, a w dużej mierze małe, często jednorodzinne domki. A to już zupełnie inny klimat.W latach 20. XX w. mieszkania w Nikiszu dostawały wyłącznie rodziny górnicze związane z kopalnią Giesche. Wtedy to był luksus – osiedle było skanalizowane, miało własną oczyszczalnię ścieków. Ulica św. Anny była najbardziej ekskluzywna.

– Mieszkania dostawali tu nadsztygarzy, stąd są tu te największe, stumetrowe – tłumaczy 77-letnia Krystyna Dłucik. Jej dziadek, ojciec, mąż i syn pracowali na Wieczorku. Kopalnia była centrum miasta. Jej szychty wyznaczały życie Nikisza. – Od rana gromady chopów szły na zmianę. Dziś przez okno widzę kilku – mówi Dłucik. To efekt tego, że dziś Nikisz jest zamieszkany nie tylko przez hajerów – coraz więcej mieszkańców pracuje w innych branżach. A i kopalnia nie zatrudnia już tylu ludzi, co kiedyś. Jak większość nikiszowian pani Dłucik przyznaje, że tradycja zaniknęła. – Zostało z niej to, że w Barbórkę z rana idzie ulicami górnicza orkiestra budząca wszystkich jak kiedyś, i to, że gra na pogrzebach górników – dodaje. Trwa też jeszcze pamięć o powstaniach śląskich, w których zginęło około 20 nikiszowian – w tym jeden z krewnych pani Dłucik. – Może czasem w święto ktoś pójdzie do kościoła w śląskim stroju. I to wszystko. Nie wychodzi się już na ławeczki, żeby pogadać – przyznaje. I dodaje, jak wielu, że to ze strachu. Bo wszyscy boją się miejscowych blokersów.

Nie ma już typowej śląskiej knajpy z wodzionką – zamieniła się w melinę i została w końcu zamknięta. Na jej miejscu jest teraz bank. Nie ma balkanu, czyli wąskotorowej kolejki wożącej do 1977 roku pasażerów bezpłatnie z Szopienic do Giszowca, a nazywanej tak prawdopodobnie od pociągu na trasie Paryż – Konstantynopol. A przede wszystkim chyba nie ma pomysłu na przyszłość Nikisza.

– Ludzie pytają, dlaczego nie używam zabytkowych aparatów fotograficznych. A ja odpowiadam, czy to jest skansen? – mówi Niesporek. – Jeśli ma to być skansen, proszę bardzo, niech miasto płaci pensję, a my będziemy pracować na pokaz. Ale Nikisz to nie skansen, lecz normalne osiedle.

Na nikiszowskich blokach znaleźć można tylko tabliczki „obiekt zabytkowy” – jednak poza tym nic z tego nie wynika. Zabytkowy szyb Wilson zyskał nowe życie – niedawno otwarto w nim galerię sztuki. W starej wieży ciśnień w sercu osiedla miała być restauracja, ale odkąd strzelił w nią piorun i się spaliła, nikt nie wraca do tego pomysłu. O reaktywacji balkanu trudno myśleć – wandale rozkradli tory.

Nawet gołębiarze musieli zmienić zainteresowania. Bo w Nikiszu zakazano całkowicie tego popularnego na Śląsku hobby.

– Tak nagle przyszła pani ze spółdzielni mieszkaniowej, powiedziała, że nie wolno i już, trzeba było ptaki wybić albo pooddawać – wzdycha pan Urbańczyk, jeden z byłych gołębiarzy.

Mieszkańcy jednak się nie poddają. Co jakiś czas pytają w katowickim urzędzie miasta: co dalej z Nikiszem?

– To nie jest tak, że zainteresowania nie ma – mówi Bogdan „Bodzio” Kłos, emerytowany górnik. – Pojawił się pomysł autobusu, który woziłby turystów z centrum Katowic, na przykład z dworca, prosto do Nikisza. Ale żeby ich tu wozić, to trzeba by ich jakoś przyciągnąć, a na razie konkretów brak.– Był plan, żeby zamknąć rynek dla ruchu kołowego, zrobić deptak, ale czy to wystarczy? – zastanawia się Krzysztof Niesporek.

Mieszkańcy liczą na Piotra Uszoka – prezydenta Katowic. Nie wykluczył on m.in. pozyskania środków dla Nikisza z funduszu wojewódzkiego konserwatora zabytków.

[srodtytul]Górnik z Pomorza[/srodtytul]

Zbigniew Brudel, choć nie hanys, a gorol, kocha swoje osiedle, a o ulicy, na której mieszka, mówi pieszczotliwie, że to Zosieńki, a nie Zofii, Nałkowskiej. Zresztą o żonie też powie Basieńka, a o Nikiszu „nasz kochany”. 27 lat temu przyjechał tu spod Świecia.

– Miałem odrobić dwa lata na kopalni za dwa lata w armii, ale zostałem na zawsze – opowiada. Choć podkreśla, że jest z Pomorza, mimo to Nikisz uważa go za swojego. I to do niego najpierw kieruje nas miejscowy proboszcz, ksiądz Zygmunt Klim, gdy mówimy, że potrzebujemy górnika w galowym stroju. – Brudel na pewno ma mundur w domu, jak by mógł nie mieć, kiedy on zawsze sztandar nosi – przekonuje ksiądz Klim.

Brudel 13 lat pracował na Wieczorku. Potem miał wypadek pod ziemią, który uniemożliwił mu dalszą pracę, ale szacunek dla zawodu i munduru zostaje na zawsze.

Dziś Brudel jest społecznikiem – i w kościele, i w szkole, i w sporcie, i w kopalni. Ale przede wszystkim chce zrobić coś dla Nikiszowca.– Bo jak my, mieszkańcy, niczego nie zrobimy, to za nas nikt tego nie zrobi – przekonuje. – Jak my się z lumpami nie rozprawimy, to nikt się z nimi nie rozprawi.

– Będziemy zbierać na monitoring, może wtedy sami poprawimy bezpieczeństwo – mówi Ewa Skórok ze stowarzyszenia działającego na rzecz osiedla.

[srodtytul]Osiedlowa chluba[/srodtytul]

Z okazji jubileuszu Nikisza odbył się w tym roku Pierwszy Światowy Zlot Nikiszowian. Przyjechało ok. 100 osób, w tym olimpijczycy, których przez wiek wychowała dzielnica. Wśród nich m.in. Paweł Dłucik, reprezentant Polski w pływaniu w 1972 r. (sportowo Nikisz słynie też z hokeja na lodzie – dziś hala Jantor jest jedną z nowocześniejszych).

Na zlocie nie zabrakło Kazimierza Kutza, którego brat mieszkał na Nikiszu. Kutz zapowiedział kolejny obraz: ekranizację „Cholonka” według Janoscha. Zdjęcia mają się zacząć w przyszłym roku – będzie to najprawdopodobniej według reżysera jego ostatni obraz.

Nikiszowiec zagrał też w filmie Radosława Piwowarskiego „Kolejność uczuć”. – U moich sąsiadów wynajęli mieszkanie na film – chwali się Bogusław „Bodzio” Kłos, emerytowany górnik. – Trzeba było na zdjęcia gorzałkę załatwić, to załatwiłem, a z panem Olbrychskim to nawet kielicha miałem przyjemność golnąć – wspomina i dodaje, że ostatnio na Nikisz zajrzał Piotr Rubik. – Podobno koncert przygotowuje na rynku, bo zachwyciła go akustyka – mówi Kłos.

Rodowitą nikiszowianką jest też propagatorka osiedla w Polsce – etnografka, profesor Uniwersytetu Opolskiego i senator – Dorota Simonides.Malarze z grupy janowskiej to także chluba Nikisza. Oficjalna nazwa to Koło Malarzy Nieprofesjonalnych, które działało przy domu kultury kopalni Wieczorek. Założył je znany z okultystycznych poglądów Teofil Ociepka (działalność grupy w wersji fabularyzowanej przedstawia film „Angelus” Lecha Majewskiego, kręcony częściowo na Nikiszu, a prawie wszystkie dialogi mówione są gwarą śląską).

[srodtytul]Dookoła ołtarza[/srodtytul]

To dzień szczególny. Gorola na pewno zaskoczy tłumaczona śląską gwarą „Niewolnica Isaura” nadawana wtedy w telewizji Silesia. Dla nikiszowian niedziela to dzień odpoczynku po sobocie, kiedy odbywają się pogrzeby oraz śluby. Tych ostatnich mniej, więc i dzieci mniej. – Źle jest. Na 40 rodzin na samej tylko ulicy Zamkowej doliczyłem się sześciorga dzieci. Trzeba apelować do młodych, by nie wyjeżdżali z Nikiszowca – mówi proboszcz Klim. – A za chlebem wyjechały dziesiątki ludzi – głównie do Niemiec.

Janowski kościół to jedna z nielicznych świątyń, gdzie jeszcze „chodzi się na ofiarę” – czyli podczas ofiarowania wierni chodzą wokół ołtarza. Poza tym parafia św. Anny szanowana jest nie jak kościół w dużym mieście (w końcu Nikiszowiec to część Katowic), ale jak na niewielkiej wsi, gdzie to właśnie proboszcz jest największym autorytetem. Gdyby nie jego pomoc, nie spotkalibyśmy się m.in. z Dorotą Wroną, jedną z czterech nikiszowianek, która w święta i wszystkie uroczystości ubiera się w tradycyjny śląski strój. Jeszcze 20 – 30 lat temu wiele kobiet w Nikiszowcu chodziło tak do kościoła co niedzielę.

– Jakbym dziś tak poszła bez okazji, to każdy by się pytał, co się stało – przyznaje Dorota Wrona i dodaje, że gdybyśmy nie byli z polecenia farorza, to obcych by do domu nie wpuściła.

Śląski strój z płócienną bluzką, ręcznie haftowanymi koronkami, chustą i wstążkami zakłada pół godziny.

W dużej mierze upiększyła go sama.

– Widzi pani te kwiatki? To haft krzyżykowy, tu trzy aż niebieskie kolory musiały być, żeby takie cienie powychodziły – tłumaczy, wskazując jeden z kwiatów na liczącej 3,6 m wstążce do opasania spódnicy. Haftuje od lat, obrusy wyhaftowała m.in. poprzedniemu proboszczowi do kościoła – np. pod ołtarzem św. Barbary.

To właśnie jej święto 4 grudnia będzie dla pani Doroty okazją do założenia tradycyjnego stroju. Potem może 7 grudnia, gdy na Nikiszu odbędzie się jubileuszowy jarmark.

A jarmark będzie tradycyjny – gotowe są już jubileuszowe kubki i filiżanki, ale ważniejsze będzie to, co przygotują sami mieszkańcy: żur, rosół, może rolady, kluski śląskie, wodzionkę, kołacz. Jak kiedyś. Gdy wspólnota na Nikiszu była na co dzień, nie tylko od święta.

Nikisz to 161 drzwi w dziewięciu blokach z czerwonymi wnękami okiennymi i parapetami zbudowanych w latach 1908 – 1918 przez braci Georga i Emila Zillmanów wokół szybu Nikisch kopalni Giesche. Mieszka tu dziś ok. 4 tys. ludzi.

Osiedle – część dzielnicy Janów – powstało wokół otwartej w 1826 r. kopalni Giesche – dziś Wieczorek (pamięci działacza ruchu robotniczego) – należącej teraz do Katowickiego Holdingu Węglowego. 100-letnia perełka architektoniczna, dwupiętrowa zabudowa z cegły, z pyrlikiem i żoloskiem (narzędzia z górniczego herbu) na bramach, wyróżnia się wśród szarych budynków Śląska. Osiedle nie tętni życiem tak jak dawniej. A mieszkańcy pytają: co dalej z Nikiszowcem?

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Biznes
Kto inwestuje w Rosji? Nikt. Prezes Sbierbanku alarmuje
Biznes
Chińskie firmy medyczne wykluczone z dużych unijnych przetargów
Biznes
Trump ostrożny ws. Iranu. Europejska produkcja zbrojeniowa, Rosja na krawędzi kryzysu
Biznes
Europa musi produkować pięć razy więcej broni, by stawić czoło Rosji
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Biznes
Bioróżnorodność wymaga coraz większej uwagi