Ta formuła nazywana jest przez niektórych klientów biur podróży „all excuse me" i sprzedający wycieczki muszą się dobrze nagłowić, żeby domyślić się, o co chodzi. A chodzi o to, żeby mieć przewidywalne wydatki a gotówka, jaką biorą ze sobą była już tylko na przyjemności i pamiątki.
Najlepiej, żeby w pakiecie był hotel czterogwiazdkowy a na miejscu dobrze poinformowany rezydent biura podróży, mówiący po polsku. To najczęściej pojawiające się wymagania polskich turystów, którzy wyjeżdżają pierwszy raz za granicę z biurami podróży.
- Dobrze jest także, kiedy w hotelu jest zjeżdżalnia do wody. I przynajmniej 90 procent wykupujących wyjazdy chce, żeby w pobliżu znajdowało się przynajmniej jakieś małe miasteczko, gdzie można kupić pamiątki, dokupić jakieś słodycze czy owoce – wymienia Małgorzata Stańczyk z agencji turystycznej My Travel. - Właśnie o to pytają najczęściej.
5.30 rano na warszawskim Lotnisku Chopina. Za chwilę zacznie się odprawa samolotu czeskich linii czarterowych Travel Service, odlatującego na wyspę Sal z archipelagu Wysp Zielonego Przylądka. Kolejki do odprawy są dwie, bo w jednej ustawia się ekipa telewizji Polsat, a jej szef energicznie zaprasza pozostałych pasażerów do uczestniczenia w polskim koncercie w Hotelu Oasis Belo Horizonte w Santa Maria. Mały entuzjazm zapraszanych, którzy nawet nie wiedzą, że mieszkając poza Belo Horizonte i tak nie będą mieli prawa do niego wstępu, kwituje mało eleganckimi komentarzami. Jak to, lecą na Cabo Verde i nie chcą posłuchać polskiej muzyki i obejrzeć polskich artystów? Jego zdaniem to prostactwo i brak zrozumienia oraz szacunku dla kultury własnego kraju.
Czy aby na pewno? Czy Polacy wyjeżdżający na tygodniowe, a nawet dwutygodniowe wakacje koniecznie szukają czegokolwiek, co im przypomina Polskę? Czy kraj Cesarii Evory i jedno z niewielu już miejsc na świecie niezadeptane (jeszcze) przez masową turystykę naprawdę nie ma własnej muzyki, dla której warto lecieć siedem godzin czarterem?