– Po raz kolejny szczury uciekły, nie było nawet komu dać petycji – mówi "Rz" Dominik Kolorz, szef górniczej "S". Zarząd JSW nie był obecny w gmachu, pod który górnicy przyszli sprzed kopalni Zofiówka. Prezes JSW Jarosław Zagórowski dał wolne pracownikom biura spółki w obawie o ich bezpieczeństwo. Ale nie było palenia opon czy kukieł z podobiznami zarządu, a tylko głośne krzyki i zamurowanie wejścia do budynku.
– Nie będziemy tego usuwać, niech szkodę naprawią związkowcy. A jak nie, wynajmiemy firmę, a im prześlemy rachunek – powiedziała Katarzyna Jabłońska-Bajer, rzeczniczka JSW.
Powodem protestu jest nowy układ pracy. Zgodnie z nim od 11 maja pracodawcą 22-tysięcznej załogi sześciu kopalń jest JSW, a nie jak dotąd kopalnie. To m.in. zmniejsza liczbę etatów związkowych o ok. 20 (oszczędność ok. 7 mln zł rocznie).
Jednak poniedziałkową decyzją wiceminister gospodarki Joanny Strzelec-Łobodzińskiej wykonanie uchwały ma zostać wstrzymane do czasu rozstrzygnięcia sprawy w Państwowej Inspekcji Pracy. Pisma do zarządu JSW w tej sprawie wyszły z resortu we wtorek i zarząd musi podjąć odpowiednią uchwałę. Bo zgodnie z tą o nowym układzie pracy, związkowcy zamiast pracy w organizacji kopalnianej powinni się stawić w kopalni, gdzie pracowali przed oddelegowaniem do związku (od poniedziałku żaden z 61 związkowców się do tego nie zastosował). Jeśli tego nie zrobią, grozi im nawet dyscyplinarne zwolnienie z pracy.
– Nie wiem, czy pisma przyszły, bo nas nie było w biurze, może doszły faksem – mówi Jabłońska-Bajer. – Zarząd się do nich ustosunkuje, być może w środę. Czy odroczy swoją decyzję? Na razie nie będziemy tego komentować. – Zagórowski czuje się ważniejszy niż minister, skoro neguje decyzję właściciela – komentuje Wacław Czerkawski, wiceszef Związku Zawodowego Górników w Polsce.