W mniejszych miastach, gdzie dominują tradycyjne sklepy spożywcze, ceny żywności są znacznie wyższe niż w aglomeracjach i wielkich miastach. Nie tylko w przypadku produktów z importu, ale także podstawowych, jak nabiał, wędliny czy pieczywo, ceny są dużo wyższe. Na niższe można liczyć w zasadzie tylko w przypadku owoców czy krajowych warzyw.
Według danych zbieranych przez GUS np. mięso wołowe najdroższe jest w tradycyjnie rolniczym woj. podlaskim, a ziemniaki w lubuskim. A gdyby porównać ceny detaliczne w sklepach z dużych aglomeracji, jak Warszawa, Poznań, Kraków czy Trójmiasto, z tymi z małych miast lub wsi, różnice mogą sięgać nawet 30 – 40 proc.
– Dane pokazują, że tam, gdzie mocną pozycję mają duże sieci handlowe, żywność jest tańsza niż w regionach, gdzie dominuje handel tradycyjny – mówi Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności. Dodaje, że po dokładniejszym przeanalizowaniu współpracy dostawców z dystrybutorami może się okazać, że hiper- czy supermarkety – z których polityką cenową od wielu miesięcy zapowiada walkę minister rolnictwa, uważając, że odpowiadają za podwyżki na półkach – wcale nie zarabiają na poszczególnych produktach więcej niż właściciele małych sklepów.
– Zjawisko to widać nie tylko w przypadku produktów spożywczych, ale w większości segmentów handlu detalicznego, jak artykuły chemiczne, sprzęt elektroniczny czy nawet leki. Mniejsza konkurencja powoduje, że punkty sprzedaży mają możliwość podwyższania cen, a klienci nie mają wyboru – mówi Krzysztof Badowski, partner zarządzający Roland Berger Strategy Consultants.
Różnice w cenach nie dziwią, ponieważ wartościowo ciągle jedynie 40 proc. handlu detalicznego kontrolują duże sieci. Jednak hipermarketów działa w Polsce jedynie ok. 270 – tylko siedem na milion mieszkańców, podczas gdy we Francji, Niemczech, Finlandii czy Czechach – ponad 20.