Biedniejsi płacą więcej

Tam, gdzie nie ma sklepów dużych sieci, żywność bywa droższa nawet o 40 proc. Ale to hipermarkety i ich polityka współpracy z dostawcami są uważane za winnych wzrostu cen

Aktualizacja: 21.07.2009 08:02 Publikacja: 21.07.2009 08:01

Biedniejsi płacą więcej

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys

W mniejszych miastach, gdzie dominują tradycyjne sklepy spożywcze, ceny żywności są znacznie wyższe niż w aglomeracjach i wielkich miastach. Nie tylko w przypadku produktów z importu, ale także podstawowych, jak nabiał, wędliny czy pieczywo, ceny są dużo wyższe. Na niższe można liczyć w zasadzie tylko w przypadku owoców czy krajowych warzyw.

Według danych zbieranych przez GUS np. mięso wołowe najdroższe jest w tradycyjnie rolniczym woj. podlaskim, a ziemniaki w lubuskim. A gdyby porównać ceny detaliczne w sklepach z dużych aglomeracji, jak Warszawa, Poznań, Kraków czy Trójmiasto, z tymi z małych miast lub wsi, różnice mogą sięgać nawet 30 – 40 proc.

– Dane pokazują, że tam, gdzie mocną pozycję mają duże sieci handlowe, żywność jest tańsza niż w regionach, gdzie dominuje handel tradycyjny – mówi Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności. Dodaje, że po dokładniejszym przeanalizowaniu współpracy dostawców z dystrybutorami może się okazać, że hiper- czy supermarkety – z których polityką cenową od wielu miesięcy zapowiada walkę minister rolnictwa, uważając, że odpowiadają za podwyżki na półkach – wcale nie zarabiają na poszczególnych produktach więcej niż właściciele małych sklepów.

– Zjawisko to widać nie tylko w przypadku produktów spożywczych, ale w większości segmentów handlu detalicznego, jak artykuły chemiczne, sprzęt elektroniczny czy nawet leki. Mniejsza konkurencja powoduje, że punkty sprzedaży mają możliwość podwyższania cen, a klienci nie mają wyboru – mówi Krzysztof Badowski, partner zarządzający Roland Berger Strategy Consultants.

Różnice w cenach nie dziwią, ponieważ wartościowo ciągle jedynie 40 proc. handlu detalicznego kontrolują duże sieci. Jednak hipermarketów działa w Polsce jedynie ok. 270 – tylko siedem na milion mieszkańców, podczas gdy we Francji, Niemczech, Finlandii czy Czechach – ponad 20.

Z badania cen koszyka 20 produktów spożywczych przeprowadzanego co kwartał przez firmę Nielsen wynika, że ceny w najmniejszych sklepach są niemal 30 proc. wyższe niż w przypadku najtańszych na rynku sieci dyskontowych. Choć w ostatniej edycji badania ceny w dużych sklepach wzrosły najmocniej, to nadal są znacznie niższe niż w tradycyjnych sklepikach.

[wyimek]Bogatsi mieszkańcy dużych miast często płacą za podstawowe produkty najmniej. Powodem jest duża konkurencja w handlu. Z kolei tam, gdzie nie ma dużych sieci, ceny są zazwyczaj najwyższe. [/wyimek]Z ankiety przeprowadzonej przez Krajowy Związek Spółdzielni Mleczarskich wynika, że marże naliczane przez małe sklepy wynoszą średnio 15 – 25 proc., a w niektórych przypadkach nawet 40 proc. Natomiast marże sieci wynoszą zazwyczaj 20 – 25 proc., ale ich maksymalny poziom nie przekracza 35 proc. – Jeżeli za średnią cenę słodyczy w Polsce uznamy 100, to poziom cenowy w dużych sieciach wynosi 85 – 90, a w małych sklepach 115 – 120 proc. – mówi Maciej Dąbrowiecki, prezes Storck Polska. Zwraca też uwagę, że na ostateczną marżę na towar sprzedawany np. w osiedlowym sklepie wpływ ma nie tylko jego właściciel, ale także pośrednik. – To, że konsumenci płacą więcej tam, gdzie nie ma konkurujących ze sobą sieci, nie oznacza, że automatycznie więcej zarabia na produkcie sprzedawca – mówi Maciej Dąbrowiecki.

Producenci podkreślają, że nie mają wpływu na to, w jakim stopniu ceny różnią się w poszczególnych regionach. – Na wysokość naszego cennika wpływ ma nie to, do jakiej części Polski trafi nasz produkt, ale czy sprzedajemy go do sieci, hurtowni czy też do własnych sklepów – wyjaśnia Ryszard Smolarek, prezes Zakładów Mięsnych Łmeat. Firma najwyższe marże generuje we własnych punktach. Ma ich ok. 90. Są one od 6 do 10 pkt procentowych wyższe o tych, które Łmeat uzyskuje, handlując z sieciami. To plus wynikający z braku pośrednika.

Ryszard Smolarek nie wyobraża sobie jednak, że jego firma miałaby skoncentrować się tylko na rozwoju własnej sieci sklepów: – Dla zminimalizowania ryzyka korzystna jest obecność we wszystkich kanałach sprzedaży.

W mniejszych miastach, gdzie dominują tradycyjne sklepy spożywcze, ceny żywności są znacznie wyższe niż w aglomeracjach i wielkich miastach. Nie tylko w przypadku produktów z importu, ale także podstawowych, jak nabiał, wędliny czy pieczywo, ceny są dużo wyższe. Na niższe można liczyć w zasadzie tylko w przypadku owoców czy krajowych warzyw.

Według danych zbieranych przez GUS np. mięso wołowe najdroższe jest w tradycyjnie rolniczym woj. podlaskim, a ziemniaki w lubuskim. A gdyby porównać ceny detaliczne w sklepach z dużych aglomeracji, jak Warszawa, Poznań, Kraków czy Trójmiasto, z tymi z małych miast lub wsi, różnice mogą sięgać nawet 30 – 40 proc.

Pozostało 82% artykułu
Biznes
Rekordowa liczba bankructw dużych firm na świecie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Biznes
Święta spędzane w Polsce coraz popularniejsze wśród zagranicznych turystów
Biznes
Ministerstwo obrony wyda ponad 100 mln euro na modernizację samolotów transportowych
Biznes
CD Projekt odsłania karty. Wiemy, o czym będzie czwarty „Wiedźmin”
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Biznes
Jest porozumienie płacowe w Poczcie Polskiej. Pracownicy dostaną podwyżki