Banki walczą intensywnie o poręczenie pierwotnej oferty publicznej (IPO) nie tyle ze względu na spodziewane honorarium — choć w przypadku GM sprzedaż części akcji może dać 10-20 mld dolarów — ile ze względu na prestiż i widoki na dalsza współpracę.
Gdyby rzeczywiście sprzedaż części akcji GM dała 10-20 mld, byłaby to największa operacja od podobnej z marca 2008 r. przeprowadzonej przez Visa Inc. Wówczas spółka uzyskała 19,7 mld dolarów, była jedną z największych w historii USA.
Amerykański skarb państwa reprezentowany przez resort finansów jest teraz właścicielem 60,8 proc. udziałów w GM, reszta należy do Kanady (rządu federalnego i prowincji Ontario), do związków zawodowych i funduszy emerytalnych, które łącznie dały rok temu koncernowi 50 mld dolarów na wyjście z bankructwa.
Koncernowi udało się to, przeprowadził sanację, zrezygnował z ochrony przed wierzycielami, w I kwartale miał nawet zysk 865 mln dolarów po rocznych stratach. Obecna IPO jest ważna, bo pozwoli mu uwolnić się od rządowej kurateli. — Im szybciej to zrobi, tym lepiej — uważają analitycy, którzy oceniają wartość odmłodzonego GM na od 60 mld do ponad 80 mld dolarów. Powiązanie koncernu z rządem przysporzyło mu przydomka „Government Motors” i kosztowało sporą utratę udziału w rynku amerykańskim, bo konsumenci uznali koncern za nieudacznika.
Morgan Stanley był jednym z kluczowych doradców rządu amerykańskiego ds. restrukturyzacji w czasie kryzysu finansowego. Bank doradzał resortowi finansów w sprawie specjalistów od kredytów hipotecznych Fannie Mae i Freddie Mac, pomaga teraz rządowi w sprzedaniu reszty udziałów w Citigroup.