Z trudem i pewnymi przygodami udało mi się zdążyć na dworzec PKP Warszawa Centralna, gdzie czekało już kilku kolegów z dużej firmy komputerowej, którzy też jechali do Torunia.
Wiadomo – atak zimy to poważna sprawa, nikogo nie dziwi, że pociągi się spóźniają. Ale służby PKP powinny się orientować, kiedy przyjedzie pociąg, jakie jest oczekiwane spóźnienie.
Tymczasem mija pół godziny i cisza, mija prawie godzina i nic. Pani mówi przez megafon głosem rodem z „Misia”, że nastąpiła awaria systemu i że dane wyświetlane na tablicach informacyjnych są błędne, i żeby wsłuchiwać się w jej głos. No to się wsłuchujemy. Nagle jest – informacja, żeby zmienić peron z czwartego na drugi. No to łapiemy za walizki i biegniemy, uff, udało się. Wsiadamy do poziomu relacji Lublin – Bydgoszcz, przyjemnie, pusto, mamy cały przedział dla siebie.
Wiadomo, każdy zalatany, zapracowany, więc wyciągamy laptopy i do roboty. Nagle głos szefa pociągu – proszę wysiadać, to nie jest pociąg do Bydgoszczy, tylko na stację Warszawa Zachodnia. Nagle stało się jasne, czemu było tak pusto. Ludzie wysypują się z powrotem z pociągu na peron.
Dokąd teraz? Głos rodem z „Misia” z megafonów nie daje żadnych wskazówek. Jeden kolega idzie do informacji, straszna kolejka, wraca po 20 minutach – musimy iść na peron pierwszy, nasz pociąg już się zbliża. Biegniemy co sił na peron pierwszy, nadzieja rozpiera nam serca, w końcu ruszymy do Torunia, tylko 90 minut opóźnienia, nie jest źle.