Zarząd Bumaru uzgodnił ze związkowcami warunki zwolnień i reformowania zbrojeniowego holdingu: za spokój społeczny będzie musiał jednak słono zapłacić.
W parafowanym w poniedziałek porozumieniu przewidziano redukcje w ramach programu dobrowolnych odejść z odszkodowaniami i rekompensatami w wysokości 16 – 40 tys. zł na osobę. Zarząd Bumaru wycofał się z projektu tworzenia funduszu rozwojowego finansowanego dzięki zasobom firmowych nieruchomości, budowy nowych struktur dla produktowych konsorcjów (dywizji), a także centralizowania zakupów materiałów do produkcji. Zadeklarował finansową pomoc spółkom, które same nie udźwigną kosztów restrukturyzacji.
Największa w kraju grupa zbrojeniowa, o zeszłorocznych przychodach bliskich 3 mld zł, zatrudniająca 11 tys. pracowników, ugięła się pod żądaniami związkowców i zaakceptowała większość z nich, aby zażegnać niepokoje w fabrykach broni. Spokój społeczny jest konieczny, aby bez wybuchów petard na stołecznych ulicach zwolnić ok. 2 tys. ludzi w restrukturyzowanych spółkach i zyskać wreszcie aprobatę rządu dla firmowanego przez prezesa Edwarda E. Nowaka programu przebudowy przyszłego narodowego koncernu obronnego.
Satysfakcji z uzgodnionego porozumienia nie kryje Stanisław Głowacki, wpływowy szef „Solidarności” w zbrojeniówce. – Rozumiemy potrzebę reform, ale zadbaliśmy, by nie odbywały się kosztem pracowników – mówi. Podkreśla, że parafowane porozumienie strona społeczna podpisze w obecności przedstawiciela rządu odpowiedzialnego za wykonanie strategii przekształceń w zbrojeniówce, a wcześniej sprawdzi, czy korporacja prezesa Nowaka będzie w stanie wykonać finansowe zobowiązania wobec zwalnianych.
Brak jasnej odpowiedzi Bumaru, skąd będą miliony na pracownicze odprawy, trochę niepokoi Jerzego Szpechta, szefa Związku Zawodowego Pracowników Przemysłu Elektromaszynowego, ale podkreśla on, że przy okazji negocjowania kwestii socjalnych udało się zmusić korporację do rezygnacji z tworzenia funduszu rozwojowego bazującego na przejmowanych od spółek niewykorzystywanych nieruchomościach. Pomysł budził kontrowersje, zwłaszcza w stolicy i większych aglomeracjach, gdzie spółki Bumaru miały sporo gruntów w atrakcyjnych miejscach. – Teraz pieniądze z nadwyżek będą trafiały przede wszystkim do firm – mówi Szpecht.