Do późnego wieczoru trwały obrady sądu, który ostatecznie uznał, że protest kontrolerów ruchu lotniczego nie jest nielegalny. Potem jeszcze trwały negocjacje pomiędzy związkowcami niemieckich kontrolerów lotniczych a ich pracodawcą DFS, ale nie przyniosły one rzultatu. Jednocześnie jednak związek kontrolerów zwołał na 9 sierpnia o 7 rano konferencję prasową we Frankfurcie nad Menem.

Taki sam protest kontrolerzy chcieli zorganizować w miniony czwartek, ale wówczas sąd w ostatniej chwili uznał, że jest nielegalny. Gdyby teraz się nań zgodził, w godzinach 6 – 12 odwołanych zostałoby w Niemczech przynajmniej 4 tysiące lotów, ucierpiałoby z tego powodu ponad 400 tys. pasażerów, a samoloty, których trasy prowadzą nad terytorium kraju, musiałyby Niemcy "oblecieć". W przypadku strajku z Polski do Niemiec trzeba byłoby odwołać 9 rejsów PLL LOT.

Zdaniem DFS niektóre z żądań kontrolerów są nielegalne. Związkowcy zrzeszeni w GdF domagają się podwyżki w wysokości 6,5 proc. w ciągu następnych 12 miesięcy i chcą, aby wysokość zarobków była uzależniona od wysługi lat. Z kolei DFS oferuje im podwyżkę o 3,2 proc. i trzynastkę w tym roku oraz podwyżkę w wysokości 2 proc. w roku 2012. Średni zarobek niemieckiego kontrolera to 300 tys. euro rocznie.

Kontrolerzy, zdając sobie sprawę, że ich akcja protestacyjna nie cieszy się wsparciem opinii publicznej, zapewniali, że walczą o poprawienie zarobków wszystkich 6 tysięcy pracowników DFS, także tych, którzy z nimi negocjują.

Jak dotychczas niemieckim liniom lotniczym udawało się nie dopuścić do strajków, najczęściej dzięki wyrokom sądowym. Latem ubiegłego roku Lufthansa i Air Berlin nie dopuściły do strajku pilotów, który spowodowałby straty w wysokości po kilkadziesiąt milionów euro dla każdej z linii. Protestowali natomiast pracownicy pokładowi British Airways. 22-dniowy strajk spowodował 150 mln funtów strat.