Z „Diagnozy społecznej 2011" wynika, że osoby, które pracowały na podstawie umów czasowych, mają 40 proc. więcej szansy na znalezienie stabilnego, stałego zatrudnienia w ciągu dwóch lat niż bezrobotni czy osoby bez jakiegokolwiek doświadczenia. – Takie zatrudnienie naprawdę zwiększa prawdopodobieństwo zakotwiczenia na rynku pracy – tłumaczy Paweł Strzelecki, ekonomista SGH, jeden z autorów „Diagnozy społecznej 2011".
Sprawdzono losy osób o różnym statusie na rynku pracy w latach 2009 i 2011. Z analizy wynika, iż każda z form czasowego zatrudnienia dawała 40 proc. szans zatrudnienia na czas nieokreślony. W przypadku osób bezrobotnych było to 13 proc. szans, a tych, które były dwa lata temu bierne zawodowo – 6 proc. szans. Także Jan Rutkowski, ekonomista Banku Światowego, przyznaje, że zbyt częste szafowanie określeniem „umowy śmieciowe" na elastyczne zatrudnienie jest zbytnim uproszczeniem.
Umowy czasowe stanowią, jak wynika z danych GUS, ponad 27 proc. wszystkich umów pracowników. Pracuje na ich podstawie prawie 3,4 mln ludzi na ponad 12,5 mln zatrudnionych. Ich liczba wciąż nieznacznie rośnie – o 1 proc. w skali roku.
Umowy te zdaniem związków zawodowych są zbyt często stosowane przez pracodawców. Także część ekonomistów uważa, że opóźniają stabilizację zawodową i społeczną młodych ludzi. W raporcie „Młodzi 2011", jaki latem przygotowano w KPRM, określono je jako „śmieciowe".
„Diagnoza społeczna" pokazuje, że podobnie jak w poprzednich edycjach badania tylko ok. 60 proc. osób, jakie są zarejestrowane w urzędach pracy, faktycznie jest bezrobotnych i szuka zatrudnienia. Pozostali albo pracują w szarej strefie (ok. 14 proc.), albo nie szukają pracy.