MON chce wskazywać rodzime firmy, które wezmą na siebie zarządzanie wielkimi programami zbrojeniowymi. Dziś zajmuje się tym sam. Ta rewolucja to sposób na pośrednie wsparcie zbrojeniówki i pozyskiwanie zagranicznych technologii, na które nie byłoby szans przy otwartych przetargach, wprowadzanych w ostatnich latach przez unijne regulacje, np. dyrektywę obronną nr 81 UE. Jeśli kryzys nie zniweczy planów, na nową broń Polska przeznaczy w najbliższej dekadzie nawet 100 mld zł.
15 mld zł to wartość jednego z planowanych przez MON programów – obrony przeciwrakietowej
– Bez importu najnowszych technologii wojskowych się nie obejdziemy, ale nie znam w atlantyckiej koalicji kraju, który, szanując zasady wolnego rynku, nie dbałby o własnych producentów uzbrojenia – podkreśla Wojciech Łuczak, wydawca fachowego pisma „Raport WTO". – W USA bez uruchomienia na miejscu produkcji zewnętrzna firma nie może nawet marzyć o sprzedaży sprzętu wojskowego. W Niemczech czy Francji, stojących na straży otwartego obronnego rynku UE, nie zdarza się też, by w przetargu na czołgi czy okręty wygrał ktoś inny niż rodzimy dostawca – dodaje.
Jeśli więc Bundeswehra zamawia pojazdy pancerne, to ich dostawcą są czołowe koncerny zbrojeniowe, jak Rheinmetall czy Krauss Maffei Wegmann. A francuska marynarka kontraktuje okręty ze stoczni DCNS z Cherbourga. Nikt oczywiście nie przyzna, że obchodzi unijne prawo. Z reguły zamawiający ukrywają protekcjonistyczne praktyki, zapisując w warunkach przetargów szczegółowe cechy zamawianego sprzętu, co eliminuje zewnętrznych dostawców i faworyzuje rodzimych producentów. – Kilka polskich spółek, które startowały w zagranicznych przetargach na terenie UE, odpadało już w przedbiegach, bo nie spełniały specyficznych wymogów formalnych – mówi Sławomir Kułakowski, prezes Polskiej Izby Producentów na rzecz Obronności Kraju.
Ministerstwo Obrony nie ukrywa, że wyznaczenie krajowych integratorów wielkich przedsięwzięć modernizacyjnych to sposób na wzmocnienie pozycji i unowocześnienie polskiej zbrojeniówki. Problem w tym, że polskie firmy nie radzą sobie z wykonywaniem nawet niewielkich umów dla wojska. Nawet Bumar, największy z krajowych graczy zbrojeniowych, będzie musiał zapłacić kary umowne za opóźnienia w wykonywaniu niektórych kontraktów elektronicznych. Na prawie 60 mln zł MON wycenia zaległości w realizacji zleceń remontowych ulokowanych w polskich stoczniach.