Polacy przeszli przyspieszony kurs gospodarki wolnorynkowej, ale pod wieloma względami nasz lokalny rynek jest nadal zapóźniony. Na elektronikę wydajemy średnio 187 euro rocznie na osobę, podczas gdy bogaci Duńczycy 951 euro, a Niemcy 748 euro. Za marki luksusowe ankietowani uważają Adidasa i Nike. Nie umniejszając wartości tych brandów czy jakości ich wyrobów, należy stwierdzić, że z tą kategorią nie mają one wiele wspólnego. Luksusowy segment polskiego rynku wart jest ok. 10 mld zł, co nie czyni z nas potentata na tle większości państw zachodnich.
– Różnice sięgają głębiej: oferta jest znacznie skromniejsza, ponieważ dystrybutorowi często nie opłaca się sprowadzać pełnej „rozmiarówki". Przekłada się to zatem na ceny, które często są dużo wyższe niż w innych krajach – mówi Agnieszka Górnicka, prezes firmy doradczej Inquiry.
Zakupowy zaścianek
– Klienci nie znają też cen większości produktów. Znają może 25 proc. tych, które stosunkowo często kupują. Warto też zwrócić uwagę, że szukanie sklepu z tańszą ofertą także ma swój koszt, chociażby czas – mówi Tomasz Nowak, dyrektor w warszawskim biurze Simon-Kucher & Partners.
Kilka lat temu Luigi Maramotti, szef rady nadzorczej grupy Max Mara, na pytanie, dlaczego w Polsce produkty tej marki są znacznie droższe niż w Europie Zachodniej, odpowiedział, że wolałby porównywać je do tych ze sklepów w Rosji czy na Ukrainie. Nie chciał już odpowiedzieć na kolejne, dlaczego akurat z nimi, skoro Polska należy do UE, a tamte kraje nie, i trzeba w związku z tym przy imporcie płacić cło, które podnosi ceny.
Wiele marek luksusowych dostępnych jest u nas tylko w tańszych liniach, które jednak kosztują dużo więcej niż w swoich krajach macierzystych. Jako luksusowe są też promowane te, które na swoim podwórku reprezentują co najwyżej klasę premium, np. amerykańskie Polo Ralph Lauren czy DKNY, nie mówiąc już o Abercrombie & Fitch czy GAP.