Samolot A330 znaleziono na głębokości niemal 4000 metrów po 2 latach poszukiwań. Akcja kosztowała 80-100 mln euro — oceniło francuskie biuro badania przyczyn katastrof BEA, a nie 36 mln, jak zapowiadali niektórzy eksperci. Samolotu Malaysia Airlines dotąd nie odnaleziono, mimo korzystania z podwodnego drona, a eksperci szacują dotychczasowe koszty na blisko 100 mln dolarów.
Koszty będą prawdopodobnie największe w historii lotnictwa, w Malezji mówi się, że będą ogromne, Australia ograniczyła się do stwierdzenia, iż będą znaczące.
Ekspert od transportu lotniczego w firmie doradczej Front & Sullivan Ravikumar Madavaram ocenia je na razie na 100 mln dolarów (72 mln euro) i uważa, że cała operacja będzie największą i najdroższą w historii. Samolotu dotąd nie odnaleziono a z każdym dniem poszukiwań koszty rosną. — Żadna armia nie jest w stanie wydobyć wraku z głębokości 4500 metrów — stwierdził p. o. malezyjski minister transportu i obrony, Hussein Hishammuddin — więc trzeba będzie korzystać z firm prywatnych, a to spowoduje ogromne koszty.
Kto płaci
Powstaje więc pytanie, kto je pokryje. Dotychczasowe pokrywają Malezja, Australia i Chiny, bo w samolocie było 153 obywateli tego ostatniego kraju. Na początku akcji uczestniczyły też Singapur, Wietnam, Indie i USA. Pentagon poinformował, że w pierwszym miesiącu przeznaczył 7,3 mln dolarów. Zmobilizowano do pomocy także siły zbrojne W. Brytanii, N. Zelandii, Chin, Korei i Japonii.
Samolot zniknął w wodach międzynarodowych, więc odpowiedzialność za jego szukanie powinien wziąć kraj jego rejestracji, czyli Malezja. W praktyce każdy kraj czy firma może to robić zależnie od stopnia ich zainteresowania — wyjaśnił prawnik dziennikowi „Le Figaro".