Negatywny wynik referendum w Wielkiej Brytanii wystraszył rynki finansowe i przyczynił się do spadku notowań banków, w tym szczególnie włoskich. Niektóre media zaczęły alarmować, że szykuje się wielki kryzys dla strefy euro, bo włoski sektor finansowy jest w fatalnym stanie i doprowadzi to do załamania na rynkach. Eksperci znający się na temacie są dużo bardziej wyważeni. Problem rzeczywiście jest, ale da się go rozwiązać, nawet biorąc pod uwagę poważne unijne ograniczenia prawne dotyczące możliwości ratowania banków. Pytanie tylko, czy włoski rząd chce strukturalnych zmian, czy tylko chwilowego załatania dziury. Na razie wygląda na to, że raczej tego drugiego.
Problemy włoskich banków zaczęły się jakiś czas temu, ale na bardzo lokalnym poziomie. Chodziło o małe banki regionalne, źle zarządzanie, powiązane z lokalnymi politykami, które w celu uzyskania kapitałów namawiały deponentów do kupowania ich śmieciowych obligacji. Gdy problemy się nasiliły, teoretycznie to posiadacze obligacji, powinni dopłacić do ratowania banków. Rząd uznał jednak takie rozwiązanie za społecznie nieakceptowalne (ludzie lokowali w obligacjach oszczędności swojego życia) i postanowił banki uratować. Nie było to bardzo trudne, chodziło o ok. 100 mln euro.
Teraz jednak sytuacja jest znacznie poważniejsza, bo mowa o 20 mld euro. Taka jest wartość obligacji w rękach drobnych inwestorów, których skusiły papiery emitowane przez Banca Monte dei Paschi di Siena, najstarszy bank świata, trzeci co do wielkości we Włoszech. I to właśnie BMPS ma teraz problemy. Dlaczego właśnie on? Pytam o to Paola Manasse, profesora Uniwersytetu Bolońskiego. – Ma siedzibę w Sienie, rządzonej przez lata przez komunistów, ostatnio przez Partię Demokratyczną. To bank tradycyjnie powiązany z politykami, źle zarządzany, ze zbyt dużym zatrudnieniem i nadmierną ilością oddziałów – mówi ekonomista. Co trzeci kredyty w tym banku jest niespłacalny, do czego przyczyniła się też trwająca przez lata recesja. Taki bank trudno uratować z dwóch powodów. Po pierwsze, UE żąda, żeby jako pierwsi płacili akcjonariusze i posiadacze obligacji. Po drugie, kwota 20 mld euro jest zbyt duża. Włoski rząd nie może sobie jednak pozwolić na zupełne poświęcenie posiadaczy obligacji, bo sam ich zachęcał ulgami podatkowymi do kupowania obligacji. Była to rozpaczliwa próba znalezienia kapitałów dla słabych banków, w sytuacji gdy inwestorzy instytucjonalni nie byli tym zainteresowani. Dlatego szuka teraz wyjścia pośredniego, które byłoby jednocześnie akceptowalne dla Brukseli. Równolegle musi też się martwić innym piwem, które nawarzył: państwowym funduszem, który dokapitalizował średniej wielkości włoskie banki, a teraz ma w swoim portfelu nic niewarte akcje.
Wszystkie te problemy można by, mniej lub bardziej boleśnie, rozwiązać. Ekonomiści zwracają jednak uwagę, że na razie Rzym gra tylko populistyczną grę i obiecuje ratowanie inwestorów, nie zastanawiając się nad kosztami. A co gorsza, wcale nie towarzyszy temu plan naprawczy. – Nie słyszałem, żeby ktoś zamierzał zmieniać władze banku, ciąć zatrudnienie czy zamykać oddziały – mówi Paolo Manasse. Jeśli rząd dalej tak będzie postępował i tylko czasowo załata dziurę finansową, to rynki wystawią mu za to rachunek. Znacznie wyższy niż ten do zapłacenia teraz.